- Od początku tego zgrupowania zwracałem uwagę, że źle zostały ustalone priorytety. Dotąd nie rozumiem, po co karawana ciężarówek ze sprzętem niezbędnym do przeprowadzenia zgrupowania jechała pod Andorę. I z jakiego powodu selekcjoner Paulo Sousa w meczu ze słabiutką reprezentacją tego kraju wystawił najsilniejszy skład. Tym samym narażając naszych zawodników na sztucznym boisku na większe ryzyko odniesienia kontuzji niż na naturalnej nawierzchni na Stadionie Narodowym - komentuje Andrzej Grajewski, były właściciel Widzewa Łódź, z którym świętował awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. - Przecież to jasne jak słońce, że galowa jedenastka powinna zagrać przeciw Węgrom, którzy są zespołem znacznie silniejszym od Andory. I byli dla nas niewygodnym przeciwnikiem już w marcu w Budapeszcie.
Czy Sousa nie lubi Polski? W listopadzie pomijał zdrowy rozsądek
Po prawdzie, wszystko podczas listopadowego zgrupowania reprezentacji Polski odbyło się na wariackich papierach. Selekcjoner Sousa przeprowadził zgrupowanie w klimacie znacznie odbiegającym od panującego w Warszawie. Na sztucznej nawierzchni, którą dysponuje rywal z Andory, do boju rzucił wyjściowy skład. W starciu ze słabeuszem, którego powinna pokonać nawet nasza kadra U-21. A na koniec, przed meczem ze znacznie wyżej notowanymi Madziarami, wycofał na trybuny Roberta Lewandowskiego i Kamila Glika. Co chciał dzięki temu osiągnąć?
- Nie wiem, z jakiego powodu pan Sousa tak bardzo nie lubi Polaków i Polski, ale przed meczem z Węgrami przesadził już w sposób niewybaczalny. Nie podoba mu się PKO BP Ekstraklasa, gardzi przyjazdami na nasze ligowe mecze, a teraz wyciął numer, którego nikt mu już nie daruje. Przecież kibice, którzy wydali duże pieniądze na bilety - dodajmy pieniądze ciężko zarobione pieniądze - mieli prawo oczekiwać, że zobaczą w akcji Roberta Lewandowskiego - kontynuuje Grajewski. - Portugalski trener zlekceważył jednak 60 tysięcy fanów na trybunach Stadionu Narodowego jeszcze bardziej niż Madziarów, którzy przez niewytłumaczalne błędy selekcjonera dali Biało-Czerwonym lekcję pokory. Bolesną i kosztowną.
Niewybaczalne i kosztowne pomylenie meczu o punkty i kasę ze sparingiem
Sousa zbagatelizował stawkę meczu z Węgrami, zupełnie jakby zapomniał, że walczy o rozstawienie w barażu. Rozstawienie gwarantujące wpływ do kasy PZPN co najmniej 10 milionów złotych, bo mniej więcej tyle wynosi dochód z organizacji meczu na Stadionie Narodowym.
Oczywiście, Portugalczyk na szali położył znacznie więcej, bowiem ewentualny brak awansu Biało-Czerwonych na mundial to utracony przez PZPN wpływ rzędu 10 milionów dolarów, które finalistom MŚ w Katarze wypłaci FIFA. Z jakiego powodu Sousa tak lekką ręką, w sposób, który należy - po imieniu - nazwać głupim, położył na szali tak wielkie pieniądze?
Portugalski selekcjoner w oparach absurdu. I nie rokuje na przyszłość
To oczywiście zagadnienie, które mógłby wyjaśnić wyłącznie Sousa. Choć po prawdzie, może nawet selekcjoner nie będzie umiał tego wytłumaczyć w racjonalny sposób. Decyzje, które podejmował w listopadzie, były przecież tak absurdalne, że logiczne usprawiedliwienie będzie bardzo trudno znaleźć nawet jemu. Dlatego nasuwa się - kolejne i kluczowe - pytanie: czy w związku z tak nieodpowiedzialnym zachowaniem Portugalczyk powinien dotrwać na posadzie do marcowego barażu?
Prowadząc Biało-Czerwonych w roku 2021, potrafił przecież wygrać jedynie z San Marino, Andorą i Albanią. A więc wyłącznie ze słabeuszami i europejskim średniakiem. Odwołując się zatem do kryterium zastosowanego przez Zbigniewa Bońka przy zatrudnianiu Sousy - Portugalczyk zupełnie nie rokuje, że może pokonać kogoś silniejszego.
Skandal to delikatne określenie, to V kolumna! Ze współczuciem dla Kuleszy
- Skandal to zbyt delikatne słowo na określenie zaistniałej sytuacji. Posadzenie na trybunach Lewandowskiego i Glika to dowód, że Sousa stoi na czele V kolumny. Nie wiadomo tylko, na czyją rzecz działającej i kto znajduje się obok Portugalczyka w tej wrogiej reprezentacji Polski formacji. Dobrze byłoby, żeby odpowiedzi udzielił poprzedni prezes PZPN, czyli Boniek, który zatrudniał Portugalczyka. I zapewne nadal ma na niego wpływ - grzmi Grajewski.
Nasz ekspert dodaje: - Współczuję obecnemu szefowi piłkarskiego związku Cezaremu Kuleszy, bo nie mam wątpliwości, że jest teraz zakładnikiem Sousy i umowy, jaką z Portugalczykiem podpisał Boniek. Niewiele mógł zrobić przed meczem z Węgrami, a teraz może tylko - ba, wręcz powinien - wręczyć dymisję. Pytanie tylko, ile to kosztowałoby PZPN? I czy czasem właśnie nie o to chodziło autorowi bądź autorom posadzenia Lewandowskiego na trybunach w meczu o rozstawienie w barażu, którego stawką były olbrzymie pieniądze…
Dymisja Sousy w tym momencie kosztowałaby PZPN ponad 2 miliony euro
W PZPN faktycznie zastanawiano się we wtorek nad wręczeniem dymisji Sousie, ale okazało się, że prezes Kulesza rzeczywiście jest zakładnikiem umowy podpisanej przez poprzednika z Portugalczykiem. Wedle uzyskanych przez nas informacji koszt zerwania kontraktu selekcjonera w listopadzie wiązałby się z koniecznością wypłaty odszkodowania w wysokości przekraczającej 2 miliony euro (blisko 10 milionów złotych).
Tak naprawdę więc umowa (podobno pilnie strzeżona) jest w zasadzie nierozwiązywalna z powodów finansowych; to znaczy – wedle naszego niezawodnego dotąd źródła - niezależnie od tego, kiedy zostałaby zerwana przez PZPN, związek i tak musiałby wypłacić Sousie (a także jego asystentom) wszystkie pensje aż do grudnia 2022, kiedy kontrakt ostatecznie wygaśnie. Wcześniejsze – i bezkosztowe dla federacji – rozwiązanie współpracy mogłoby nastąpić jedynie w dwóch konkretnie określonych momentach, gdyby Portugalczyk nie zrealizował celów sportowych. To znaczy najpierw przy braku kwalifikacji do barażu w eliminacjach MŚ, a później w przypadku braku awansu na mundial.
Rekompensatę za wcześniejsze zwolnienie dostałby także… agent Sousy?
Do końca roku 2022 pozostało 13 (pełnych) miesięcy, łatwo zatem obliczyć, że pobierający 70 tysięcy euro pensji Sousa po rozstaniu z PZPN po blamażu z Węgrami miałby prawo do odszkodowania wynoszącego blisko milion euro. Natomiast odprawa jego sztabowców (w sumie zarabiają 80 tysięcy euro miesięcznie) – przekroczyłaby milion euro. Na wcześniejszym zerwaniu kontraktu przez polską stronę – jak donoszą nasze inne zbliżone do PZPN źródła - zyskałby także… agent selekcjonera, dla którego rekompensata na taką okoliczność również miała zostać określona w umowie.
Dlatego przesądzone jest, że Sousa do marcowych baraży nie zostanie zdymisjonowany.
Adam Godlewski
