https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spędzili tu chłopców

MAŁGORZATA WĄSACZ
Marian Krug przed budynkiem, w którym był więziony na przełomie 1939 i 1940 r.
Marian Krug przed budynkiem, w którym był więziony na przełomie 1939 i 1940 r.
Od listopada 1939 roku do maja 1940 roku w obozie przy ul. Dwernickiego Niemcy zamknęli kilkuset nastolatków. - Byłem tutaj jednym z pierwszych chłopców - wspomina Marian Krug, który dziś przybędzie na uroczyste odsłonięcie tablicy pamiątkowej.

Marian Krug miał wówczas siedemnaście lat. Wezwanie do obozu otrzymał bezpośrednio z Arbeitsamtu. Musiał się zjawić w urzędzie pracy 15 listopada 1939 roku. - W obozie było około 400 chłopców. Najmłodsi mieli zaledwie po 13-14 lat, a najstarsi - po 18 lat. Komendantem obozu był Latteman, Niemiec z Gdańska. Do naszego miasta przeprowadził się z całą rodziną - wspomina.

Nocleg na słomie

Ppłk rez. Wojciech Zawadzki z Pomorskiego Muzeum Wojskowego opowiada: - Więźniów zakwaterowano w dwóch salach na pierwszym piętrze budynku w przedwojennym Domu Junaka. W każdej z nich przebywało 150-200 chłopców. Przez dłuższy czas spali na słomie rozrzuconej na podłodze. Każdy miał opaskę z nazwą obozu. Musiał ją nosić na lewym przedramieniu. Marian Krug do dziś zachował nie tylko opaskę, ale również wszelkie dokumenty obozowe. - Przypominają mi ten bolesny czas - podsumowuje.

Pod okiem strażników

Chłopcy byli zmuszani do bardzo ciężkiej pracy, po 8-12 godzin dziennie. Nie dostawali za nią ni grosza. - Zostaliśmy podzieleni na kilka grup. Każda zajmowała się innymi pracami. Ja najpierw odśnieżałem i zamiatałem główne ulice miasta. Potem zostałem przydzielony do rozładunku wagonów na stacji towarowej oraz w magazynach odzieżowych przy ulicy Gdańskiej. Potem, przez kilka tygodni, rozbierałem synagogę przy Jana Kazimierza - wspomina Marian Krug.
Ppłk Wojciech Zawadzki dodaje: - Chłopcy pracowali też między innymi przy burzeniu kościoła pojezuickiego na Starym Rynku i niwelowaniu cmentarza żydowskiego przy ulicy Szubińskiej. Pilnowali ich uzbrojeni strażnicy. Na miejsce prowadzono ich w szyku zwartym. Nie mogli oddalać się od grupy ani z kimkolwiek kontaktować.

Młotkiem po głowie

Każdego, kto złamał te twarde reguły, spotykała surowa kara. Przekonał się o tym Marian Krug. - Podczas rozbiórki synagogi przydzielono mnie do oczyszczania cegły, którą Niemcy później przerzucili na inne budowy w mieście. W styczniu 1940 roku, gdy tylko moja matuchna dowiedziała się, że zostałem zatrudniony do tej pracy, chciała mi coś podrzucić do jedzenia. Wydawało jej się, że to nic trudnego i że nikt nie zauważy. Niestety, stało się inaczej. Jeden z SS-manów podszedł do mnie, niosąc w dłoni torebkę z jedzeniem od mamy. Najpierw zajrzał do środka, a potem wściekły podeptał kanapki. Matuchna uciekła przerażona. SS-man wziął młotek murarski, którym oczyszczałem cegłę i zaczął mnie nim okładać po głowie. Przez kilka dni mocno gorączkowałem i nie byłem zdolny do ciężkiej pracy. Potem zostałem gońcem w obozie. Dzięki temu, po jego zamknięciu, uniknąłem wywiezienia na roboty do Niemiec. Taki los spotkał wszystkich moich współwięźniów - wspomina.

Apelowy zwyczaj

Jakie jeszcze zwyczaje panowały w obozie? - Po pracy, w godzinach popołudniowych i wieczornych, chłopcom urządzano tak zwane apele. Kazano im się czołgać, skakać "żabki", biegać wokół obozowego dziedzińca. Zdarzały się też przypadki, że zmęczonych i spoconych młodzieńców polewano wodą bądź bito pejczami za rzekomo opieszałe wykonywanie poleceń. Natomiast za używanie języka polskiego karano ich chłostą - opowiada ppłk Wojciech Zawadzki.

Drugi obóz w Smukale

Zbigniew Raszewski w "Pamiętniku gapia" opisuje: - Oprócz obozu przy ulicy Dwernickiego istniał jeszcze obóz w Smukale, w zabudowaniach sanatorium dla płucno-chorych. Tutaj również chłopców pędzono do ciężkiej pracy w mieście. Wyżywienie było głodowe, a strażnicy znęcali się nad uwięzionymi bez żadnego powodu.

***

Czekamy na wspomnienia i zdjęcia od innych więźniów obozów przy Dwernickiego i w Smukale.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska