Amerykanie uwielbiają zwycięzców i pogardzają przegrywającymi. To podobno są cechy brutalnego społeczeństwa rynkowego, które - w przeciwieństwie do gospodarki rynkowej - jest pozbawione głębszych treści i okrutne. Mnie jednak, aż wstyd przyznać, ostro konkurencyjne społeczeństwo bardzo odpowiada. Do szału zawsze doprowadzali mnie zadowoleni z siebie idioci, którzy innych, szybciej ruszających się, uważali za durniów.
Ruszają się powoli, z wysiłkiem, jakby ciążyły im ołowiane pośladki. Praca ich męczy, decyzje stresują. Ożywiają się i pewnej lekkości nabierają przy okazjach biesiadnych, najlepiej w miejscu pracy. Są to ludzie zadowoleni ze swojej małej stabilizacji, nienawidzący wszystkiego co zakłóca ich senne bytowanie. Muszą lubić bezruch i bezmyślne przepychanie dnia za dniem.
Niedawno usłyszałem w telewizji ministra od świeżego powietrza, który biadał, że trąba powietrzna pod Piszem powaliła 3,5 miliona metrów sześciennych drzew. Miejsce, którędy przeszła, oglądałem wkrótce po kataklizmie. Klęska żywiołowa w szczególnie dramatycznym wydaniu.
Poruszony widokiem, postanowiłem wnieść swoją cegiełkę do usuwania skutków. Postanowiłem kupić ciężarówkę brzozowych pniaków. Pierwsze kroki skierowałem do ministerstwa. Po kilkunastu rozmowach z ludźmi, którzy nic nie wiedzieli trafiłem do Naczelnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Tam rytuał się powtórzył, z podobnym rezultatem. Skierowano mnie, w atmosferze leniwego spokoju, ale i pewnego zniecierpliwienia, do nadleśnictwa.
Tam - bingo. Po siódmym bodajże telefonie trafiłem do pani, która była konkretna. Podała całkiem rozsądną cenę, zwątpiła tylko, czy 20 metrów sześciennych uda się zgromadzić. Dziwne trochę, bo minister mówił o milionach.
Prawdziwym curiosum okazał się sposób zakupu. Po długich konsultacjach wewnętrznych ustalono, że muszę przyjechać do Pisza, opłacić należność w kasie, z kwitem udać się do lasu i tam towar odebrać. Czym przewieźć drewno do Warszawy? Przez telefon widziałem bezradne rozłożenie rąk. Po konsultacjach ustalono, że trzeba by skontaktować się z panem N., który ma ciężarówkę. Może byłby zainteresowany.
Nie kupiłem drewna z powalonego lasu. O kilka złotych droższe mam pod bokiem. Przywiozą mi je z pocałowaniem w rękę, zapłacę przy odbiorze, wyładują i ułożą w zgrabną kupkę. Jak w gospodarce rynkowej być powinno.
To nie jest tekst interwencyjny rozżalonego klienta, który nie kupił tego, czego potrzebuje. To jest tren nad państwem i nad nami. Takich nieudanych operacji toczą się w Polsce codziennie tysiące. Minister pogada swoje w telewizji, ludzie ponarzekają i życie wróci do utartych kolein.
Amerykanie mówią "move your ass" (rusz tyłek). Mam ochotę stanąć na Pałacu Kultury i wrzeszczeć to godzinami. Do wszystkich, którzy utonęli w spokojnym bezruchu i ciągną nas w dół.
Spokój ołowianych tyłków
Tadeusz Jacewicz