- To jest tylko przeniesienie środków na inny szczebel samorządu - uważa Kamil Kaczmarek. - Nie ma to nic wspólnego z ideą budżetu obywatelskiego, który oznacza wydzielenie określonej puli pieniędzy, o których przeznaczeniu decydują obywatele miasta, a nie jakiegoś osiedla.
Kaczmarek zauważa przy okazji, że samorządy osiedlowe są często z "nadania" obecnej koalicji rządzącej, czyli komitetu wyborczego burmistrza i Platformy Obywatelskiej. A więc de facto realizują w jakiś sposób politykę ratusza. - Nie wydaje się nam, żeby taki zabieg przybliżał fundusze do mieszkańców - podkreśla Kaczmarek.
Przypomina, że o budżecie obywatelskim można mówić wtedy, gdy to sami mieszkańcy decydują, co ma powstać w ich mieście. I najlepiej byłoby, aby jak najwięcej z nich uczestniczyło w tym procesie.
PChS lansuje wprowadzenie budżetu obywatelskiego od dwóch lat i nie ma nic przeciwko temu, żeby ta idea była konsumowana przez kogoś innego, ale zgodnie z jego istotą, a nie byle jak. - Nie chodzi o mydlenie oczu - podkreśla Kaczmarek. - Chodzi o realną możliwość wypowiedzi obywateli.
Podpowiada, że można brać przykład z Sopotu, który ten pomysł z powodzeniem u siebie przetestował. - Tam to funkcjonuje tak, jak powinno - podkreśla. - Są propozycje mieszkańców, co chcieliby, żeby było zrobione, i jest głosowanie. Wygrywają projekty, które zdobywają najwięcej głosów i są najciekawsze.
Radek Sawicki przypomina, że podobnie pokrętna jest droga, by wywalczyć status inicjatywy lokalnej. Zdaniem samorządowców nie ma potrzeby zabezpieczania na nią pieniędzy, bo to się zrobi wtedy, gdy takie inicjatywy zostaną zgłoszone. Opozycja uważa, że najpierw powinny być pieniądze, potem pomysły.