Pomysł wydania kilkunastu tysięcy na karty i czytnik rejestrujący wejście i wyjście urzędników z ratusza krytykują także radni. Opiniując budżet podkreślili, że mają spore wątpliwości, bo gminy nie stać na takie wydatki.
Chipy zamiast listy
- Można monitorować pracowników i motywować ich na szereg innych sposobów - podkreśla szef komisji oświaty i zdrowia Piotr Dubicki.
Sprzeciw radnych niewiele jednak dał. Zanim uchwalili budżet chipy już wprowadzono.
Ewaryst Matczak broni swojego pomysłu. Mówi, że trzeba iść z postępem. A chipy mają zastąpić podpisywanie list obecności. Pytany o koszty i sposób wyboru firmy, która montowała czytnik i dostarczyła karty, burmistrz mówi, że system kosztował 15 tysięcy złotych. Firmę, która go zamontowana wybrano bez przetargu, na podstawie zapytania o cenę. A zakup był wpisany do prowizoriom budżetowego, jako wydatek urzędu miejskiego.
- Inne samorządy też już wprowadzają ten system - dodaje burmistrz Matczak.
Ponadto burmistrz przypomina, że w czasie kampanii wyborczej mieszkańcy zwracali mu uwagę na fakt, że pracownicy w godzinach pracy wychodzą poza urząd. I podkreśla, że dzięki temu, że teraz mają karty, osoba wchodząca do ratusza wie kto tu pracuje, a kto jest gościem.
Chodzą, gdzie chcą?
Czytnik kart zamontowano w sekretariacie. Pracownicy podbijają kartę rano, kiedy rozpoczynają pracę i popołudniu kiedy ją kończą. Powinni rejestrować też wyjścia w czasie pracy.
- Takie czytniki zwykle są przy wejściu do budynku. Urzędnicy i tak wychodzą kiedy chcą i nie rejestrują tego. Nikt przed wyjściem na przykład do sklepu, nie będzie szedł do sekretariatu. Zanim podbiłby kartę zdąży wrócić z zakupami - komentuje jeden z pracowników urzędu.
- Mogę sprawdzić w każdej chwili czy pracownik jest w biurze, czy wyszedł służbowo. Jeśli w systemie nie będzie zanotowane wyjście, a urzędnika nie będzie, to będzie to traktowane jako opuszczenie miejsca pracy - mówi Ewaryst Matczak.