Zamieszczone na forum internetowym "Pomorskiej" oświadczenie prof. Macieja Drzewieckiego poraża nie tylko melomanów.
"Oburzony obecną sytuacją oświadczam: 1 - wyłączną odpowiedzialność ponosi Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych, 2 - cofam prawo do używania nazwy "Festiwal Krzysztofa Drzewieckiego..." jako obecnie uwłaczające pamięci śp. syna".
To bezpośredni skutek tekstu zamieszczonego na łamach "Pomorskiej" 19 lutego. Ujawniliśmy w nim kulisy jednej z ważnych i dostrzeganych w Polsce oraz za granicą imprez kulturalnych Bydgoszczy.
Jedyna taka kradzież
Jako pierwsi napisaliśmy o bezprawnym wcieleniu do Festiwalu Krzysztofa Drzewieckiego Młodych Organistów i Wokalistów im. bł. ks. Jerzego Popiełuszki studenckiego koncertu kameralnego z udziałem klawesynu.
Wykonawczynie dowiedziały się o tym przypadkowo z plakatów, a organizator - Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych Stefana Pastuszewskiego, nie planowało za ich występ, podnoszący bez wątpienia rangę festiwalu, żadnych wynagrodzeń. Nauczyciele akademiccy przygotowujący studentki mówią o kradzieży koncertu. Podobnie na sprawę patrzy adwokat Grzegorz Rybicki, prawnik Związku Artystów Scen Polskich, który zapewnia, że z podobnym przypadkiem spotyka się po raz pierwszy w skali kraju.
- Mój świętej pamięci syn, Krzysztof Drzewiecki był pomysłodawcą festiwalu, dlatego po jego tragicznej śmierci w 2006 roku w nazwie imprezy pojawiło się jego nazwisko - wspomina ojciec uzdolnionego organisty i wokalisty, prof. Maciej Drzewiecki. Jak podkreśla, skandaliczne potraktowanie studentek, także przez niego nazywane wprost "kradzieżą koncertu", zmusiło go do takiego kroku.
Zobacz też: Bydgoszcz. Oni dostaną wsparcie od miasta [zobacz nagrodzone wnioski i argumentację]
Nikt nie przewidywał
- W związku z tym, że jako komitet organizacyjny festiwalu nie posiadaliśmy osobowości prawnej, zmuszeni byliśmy korzystać z usług organizatorów mogących występować o dofinansowanie z budżetu miasta - wspomina. - Najpierw zajmował się tym Wojewódzki Ośrodek Kultury i Sztuki, ale nie radził sobie. Następnie Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy, ale ono z kolei chciało za to pieniędzy. My z synem zajmowaliśmy się tym społecznie, a ktoś chciał na festiwalu zarabiać. Dlatego zgodziliśmy się, by od 2005 roku finansami festiwalu zajęło się Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych Stefana Pastuszewskiego.
Po rozwiązaniu komitetu organizacyjnego w 2011 roku, spowodowanym chorobą prof. Macieja Drzewieckiego, zaczął się upadek imprezy.
- Problemy z jej rozliczaniem zaczęły się mnożyć - dodaje prof. Drzewiecki. - Nikt jednak nie przewidywał aż takiej degrengolady, z jaką mamy dziś do czynienia. Artyści od dawna skarżyli się na opóźnienia w wypłacie wynagrodzeń, a także błędnie i po czasie wystawiane PIT-y.
Ten festiwal to był dla nas kłopot
Przykładem choćby przypadek profesora śpiewu Piotra Kusiewicza.
- Pan Pastuszewski próbował mi przekazać wynagrodzenie wprost do ręki zaraz po zakończeniu mojego występu - wspomina Kusiewicz. - Tłumaczyłem, że starannie rozliczam się z fiskusem, więc proszę o przelanie kwoty brutto na moje konto bankowe. Czekałem na pieniądze blisko pół roku...
O decyzji prof. Macieja Drzewieckiego dopiero od "Pomorskiej" dowiedział się Stefan Pastuszewski, którego wniosek o dofinansowanie tegorocznej, osiemnastej już, edycji festiwalu miała wczoraj rozpatrywać miejska komisja.
- Nie pamiętam dokładnie, o jaką kwotę występowaliśmy, coś koło 30 tysięcy... - mówi Pastuszewski. - Pewnie otrzymalibyśmy znowu 20. Ale skoro taka jest wola prof. Drzewieckiego, to my nasz wniosek wycofamy - zapewnia. - Powiem szczerze, zrobię to z ulgą. Ten festiwal to był dla nas kłopot. To rozwiązuje nasz problem.
Jak to się stało, że jedyny taki festiwal w Polsce, istniejący od 1998 roku, doceniany przez melomanów i artystów, stał się dla organizatorów kulą u nogi? Czyżby formuła festiwalu się wyczerpała?
Zobacz też: Daniel Żuchowski z Grudziądza wydał w Irlandii książkę. To historie "nowych dublińczyków"
...a miał ugruntowaną markę i mógł się rozwijać
- Ten festiwal miał już ugruntowaną markę i z powodzeniem mógłby się rozwijać - podkreśla Rafał Gumiela, organista, wykładowca akademicki i dyrektor artystyczny edycji 2012. - To wyłącznie sprawy organizacyjne, te niewytłumaczalne problemy z rozliczaniem imprezy i nieszczęsne błędne PIT-y, sprawiły, że festiwal tracił twarz. Z tego powodu zrezygnowałem z funkcji, bo nie chciałem swoim nazwiskiem firmować bałaganu, za jaki odpowiedzialne było Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych. Naprawdę, szkoda tej marki i dorobku.
Bydgoscy melomani do dziś wspominają, że dzięki temu festiwalowi usłyszeć mogli, poza młodymi zdolnymi muzykami, także światowej sławy wirtuozów, jak choćby londyńskiego kontratenora Paula Esswooda.
Jak na tę sytuację reaguje miasto?
Magdalena Zdończyk, szefowa Biura Kultury Bydgoskiej, przyjmuje oświadczenie prof. Drzewieckiego ze zrozumieniem.
- Festiwal ten znajduje się na liście priorytetowych imprez Bydgoszczy. Cóż, skoro taka wola jego współpomysłodawcy, nie będziemy rozpatrywać wniosku o dofinansowanie imprezy w tym roku. Przyznać też muszę, że faktycznie nie posiadamy dokładnego rozliczenia poprzedniej edycji, gdy organizacją zajmowało się Biuro Koncertowe Herold. Od organizatorów nie dowiedzieliśmy, ile zapłacono artystom. W przyszłości będziemy tego dociekać precyzyjnie, by nie powtórzyła się podobna sytuacja.
Stefan Pastuszewski odczuł ulgę. Pozbył się kłopotu. Miasto też. Ani on, ani urzędnicy łzy nie uronili. Nie bąknęli nawet, że festiwalu im zwyczajnie szkoda. Rozżaleni są za to melomani, artyści i ojciec Krzysztofa Drzewieckiego. Czyżby w Bydgoszczy nie było prężnej instytucji kulturalnej, która mogłaby wziąć na siebie trud organizowania festiwalu po raz osiemnasty? Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych Stefana Pastuszewskiego utraciło, zdaniem Macieja Drzewieckiego, wiarygodność, ale przecież bydgoską kulturą zajmuje się wielu. Czy ktoś w tej sytuacji pomoże?
Czytaj e-wydanie »