Pani Agnieszka od lat znana była w Inowrocławiu ze swojej działalności na rzecz bezdomnych kotów. To dla nich poświęcała swój cały wolny czas. To przez nie wpakowała się w potężne kłopoty.
Historię szczegółowo opisywaliśmy w "Pomorskiej". Chcąc zdobyć pieniądze na spłatę długów fundacji wymyśliła historię o poturbowanym przez samochód kocie. Opisała ją na Facebooku. Prosiła czytelników o pomoc. Na konto fundacji w ciągu jednego dnia wpłynęło 6 tysięcy złotych. Oszustwo jednak zostało wykryte. Pani Agnieszka w końcu się do niego przyznała. - Moja chęć pomocy zwierzętom bezdomnym poszła zbyt daleko. Za wszelką cenę. Za cenę waszego zaufania - napisała w swoim oświadczeniu.
Czytaj: Oszukała wielu Internautów. "Kocia Dolina" ma kłopoty
Przekonuje, że prowadzenie takiej fundacji nie jest łatwe. Ludzie przynosili jej często ciężko chore koty. Trzeba je było leczyć, czasami nawet operować. To wszystko kosztowało. Przekonuje, że jak fundacja nie miała pieniędzy na koncie, sięgała do własnego portfela.
- Nigdy nie pozwoliłam doprowadzić do tego, żeby zwierzęta nie miały co jeść, nie miały czegoś w kuwetach, miały wyłączony prąd, nie miały ogrzewania. Dlatego ja też osobiście mam długi - wyznaje.
By zebrać pieniądze potrzebne na leczenie i utrzymanie bezdomnych kotów, organizowała przeróżne akcje, takie jak np. "sprzedaż kotów na kilogramy" (internauta mógł kupić kilogram kota za 6 złotych; w zamian dostawał zdjęcie przedstawiające fragment kota) czy też "podgrzewanie kocich tyłków" (internauta wpłacał pieniądze, w zamian otrzymywał zdjęcie z przepisem kulinarnym na jakąś potrawę). Ludziom ta zabawa się podobała. Chętnie w tym uczestniczyli. Zbiórka pieniędzy trwała jednak miesiącami. Teraz pieniądze potrzebne były od razu. Wymyśliła więc dramatyczną historię o kocie, który bez szybkiej pomocy - zdechnie.
- To był impuls, bez zastanawiania się, czy mój czyn będzie się wiązał z jakąś odpowiedzialnością karną, czy ryzykuję, czy też nie - tłumaczy nam pani Agnieszka. Żałuje, że tak postąpiła.
- Jak się pani z tym czuje? - pytamy.
- A jak się może z tym czuć osoba, która zawiodła tyle osób? Ja już nie mówię o prawnych konsekwencjach, które z pewnością poniosę. Zawiodłam na pewno moją rodzinę. Zawiodłam osoby ze mną współpracujące. Przepraszam. To była nieprzemyślana głupia rzecz, która przekreśliła bardzo wiele w moim życiu - odpowiada z płaczem.
Po tym, jak zrezygnowała z funkcji prezesa i przyznała się do oszustwa, znaleźli się ludzie, którzy chcą dalej prowadzić fundację. - Paradoksalnie, nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bez tego wielkiego bum sama bym z tej fundacji nie wyszła. Nie miałabym komu przekazać tej organizacji. Ciężko byłoby mi samej podjąć decyzję o jej zamknięciu - wyznaje.
Sprawą po naszym artykule zajęła się inowrocławska policja.
Czytaj e-wydanie »