Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka wie lepiej, kiedy mnie wzywa - mówi Monika Jaworska-Witkowska, filozofka z pędzlem

Karina Obara
Karina Obara
Prof. Monika Jaworska-Witkowska: - Moje wielkie pierścienie, kolie i kolczyki, które również sama maluję i projektuję, nie pełnią funkcji ozdoby ani zasłony, one są jak małe tożsamo­ści. Ale ja nazywam to sztuką „wysoce egzystencjalną”, kulturę przecież doświadcza się całym ciałem. Zostałam wprawdzie ostatnio określona jako „ka­mpowa”, ale właśnie ta estety­ka stylizacji bardzo wpisuje się w mo­je potrzeby eklektycznej ekscentryczności myślenia, krytycznej refleksyjności i potrzeby koloru. Mam niechęć do wygładzonych i wydeptanych „myślo­biegów”.
Prof. Monika Jaworska-Witkowska: - Moje wielkie pierścienie, kolie i kolczyki, które również sama maluję i projektuję, nie pełnią funkcji ozdoby ani zasłony, one są jak małe tożsamo­ści. Ale ja nazywam to sztuką „wysoce egzystencjalną”, kulturę przecież doświadcza się całym ciałem. Zostałam wprawdzie ostatnio określona jako „ka­mpowa”, ale właśnie ta estety­ka stylizacji bardzo wpisuje się w mo­je potrzeby eklektycznej ekscentryczności myślenia, krytycznej refleksyjności i potrzeby koloru. Mam niechęć do wygładzonych i wydeptanych „myślo­biegów”. Archiwum prywatne
Gdy idzie ulicą, rzadko kto nie odwróci się, aby jej się przyjrzeć. Wszędzie, gdzie się pojawia, natychmiast wzbudza zainteresowanie. Kiedy mówi, słuchacze ożywiają się. Życie jest dla niej ciągłym dostrzeganiem piękna i znaczeń. Tak odkryła w sobie malarkę.

Gdyby Monika Jawo­rska-Witkowska mia­­ła odpowiedzieć, co najbardziej ukształtowało jej ży­cie, bez wahania odparłaby: pytania. Od dziecka pytała siebie: czego pragnie, kim jest, o co jej chodzi, dlaczego wybiera to, a nie tamto, skąd wie, że chce iść w tę, a nie inną stronę. Po latach nauczania filozofii kultury i sztuki oraz kształcenia przyszłych pedagogów, zapragnęła skończyć malarstwo. I dopięła swego w ubiegłym roku, jako bydgoszczanka, profesorka filozofii i pedagogiki, w wieku 48 lat.

Urodziła się, uczyła i studiowała w Szczecinie. Studia na Wydziale Humanistycznym U­niwersytetu Szczecińskiego u­kończyła z wyróżnieniem, z propozycją stażu asystenckiego w I­nstytucie Pedagogiki i Psychologii. Już w trakcie studiów rzucała się w wir zajęć społecznych.

Współpracowała z „Głosem Szczecińskim” w dziale kultury, równocześnie z agencją reklamową jako modelka i foto­mo­delka. I udzielała się jako wolontariuszka, wszędzie tam, gdzie dostrzegła, że potrzebna jest pomoc drugiemu człowiekowi.

Habilitowała się w wieku 36 lat. I nie było to udręczeniem dla chęci awansu, a pełną pasji serią inspirujących, „zakaźnych” wydarzeń, seminariów, przyjaźni, no i miłości, bo współ­autorska książka skończyła się małżeństwem z prof. Lechem Witkowskim.

- Umiałam sprawić, żeby na­uka mnie cieszyła, choć tę robo­tę radości wykonywałam nie bez wysiłku, przy wspierających uwagach mojego męża, bardziej akademicko i naukowo doświadczonego, mądrego, z u­fnym dystansem do świata - mó­wi prof. Monika Jaworska-Witkowska. - Taka wspierająca au­ra w domu była obosieczna: dawała tyle samo dynamiki rozwoju tożsamości, co odbierała. Nieświadomie uzależnia­ła i nie­co wzajemnie pochłaniała psychikę i cielesność. Czasem tego potrzebowałam, bo przy mojej ekspansywności i żywiołowo­ści, miewam tendencję do osłabiania wiary w siebie. Na brak dostatecznie silnych granic tożsamości między mną i mężem (jako akademickim małżeństwem) zaradziła sztuka i malarstwo. Mam duży kawał siebie tylko dla siebie, bo mój mąż… nie umie malować. Kolejny raz się okazuje, że sztuka wie lepiej. I ja jej wierzę, kiedy wzywa do siebie.

Czytaj także: Piękno niejedno ma imię. Ale bliżej mu do tajemnicy niż spełniania kryteriów podobania się wszystkim

Macierzyństwo

Artystka przyznaje, że w kształtowaniu własnej osobowości wielką rolę odegrało też u niej macierzyństwo. Szczęśliwe, kre­atywne, choć bywało zaborcze i lękliwe.

- Oczekiwałam w swoim życiu dziewczynki, trochę na zasadzie: nie wiem skąd to wiem, ale wiem, że muszę mieć córkę - wspomina narodziny Olgi, teraz 20-latki. - Było to macierzy­ństwo otwierające przes trzeń myślenia i ćwiczenia kobieco­ści, bo oto przed oczami miałam fizyczną rekonstrukcję siebie, a widziałam, słyszałam i mocowałam się z kimś zupełnie innym. No i wymyślałam i śpiewałam kołysanki. Lubiłam i lubię być mamą. Moje macierzyństwo nie dojrzewa, jest ciągle zbyt „inwazyjne”, choć bardzo szanuję córkę, jej prawo do autonomii i samodzielności. Codziennie trenujemy „różnicę” i „granicę” mię­dzy sobą.

Pokusie upodobnienia córki do siebie oparła się zaraz po jej urodzeniu. Wie jednak, że nadmierna odpowiedzialność za
dziecko czasem utrudniła życie Oldze.

- Zbyt późno zorientowałam się w krzywdzie, jaką robi nadopiekuńczość, na szczęście moja córka - mądra, pełna pasji i inicjatywy, aktywna i autonomiczna - nie poddała się eksperymentowi mamusi, który można by nazwać programem „zawęźlenia figur matki z córką” - wyznaje mama. -Także krwisty wspólny obieg na szczęście się nie udał. Teraz, po rozpoczęciu przez nią samodzielnego życia, ja odsłaniam swoje na nowo i trochę to wygląda jak inicjacja „ślizgającego się po ulicy ślepca”.

Ma jednak malarstwo, kolejną miłość swojego życia. Wolałaby o niej nie mówić, bo łatwiej jej malować niż opowiadać o sztuce, którą uprawia i którą żyje. Próbuje jednak ubrać w słowa uczucia.

- Malarstwo to jakość mojego życia, estetyka i poetyka pragnienia, jakiś paradoksalny, jakby odwrócony rodzaj sposobu rozumienia życia, przyglądanie się sobie jak w lustrze, przekładanie przestrzeni myślenia o swoich emocjach i lękach na kolor i nasycenie barw, i odwrotnie, wysławianie w wizualnym symbo­lu tego, co się próbuje ze mnie wydostać, wyrzucanie z siebie tego, co się dopomina o śmierć symboliczną, sposób sprzątania „nieświadomego” - mówi.

Dla niej sztuka malarska to medium doskonałe i zarazem zmą­cone, wciągające, zmuszające do kultury uważności. - Malarstwo jako obszar próbowania światów możliwych, wyobrażonych, do których nie można było dowolnie wejść, i z których nie można mnie było wypędzić, pojawiło się we wcze­snej młodości, ale maluję intensywnie od 2016 roku - tłumaczy.

ASP ukończyła w 2019 roku, choć data formalnego wykształcenia jest dla niej bez znaczenia. To filozofia spojrzenia na dzieła sztuki, estetyka patrzenia, jakość widzenia i przeżywanie tego, co z nią obraz robił, było dla niej największą wartością i nauką. To
po­woduje, że ma o czym malować. I - jak twierdzi - tak się ze sztuką już dawno umówiła.

I wystawia swoje prace, coraz częściej i śmielej, gromadząc wiernych nie tylko sympatyków jej sztuki, ale i rzadkiej zdolności opowiadania o niej.

Wielowymiarowość duszy

„Z(namiętne) z(myślenia). Ko­bietnik i psychoanaliza złota” to wystawa, którą mogliśmy zobaczyć niedawno w Centrum Organizacji Pozarządowych w Bydgoszczy. Madonny, kobiety z różnych epok, cykl portretów Ta­ma­ry Łempiciej, poruszający po­rtret prof. Barbary Skargi – to ty­lko niektóre obrazy, jakie prof.

Jaworska-Witkowska pokazała sze­rokiej publiczności, aby zwrócić uwagę na wielowymia­ro­wość kobiecej duszy i egzystencji. To z kolei stało się przyczynkiem do rozmów o miejscu kobiety w świecie i jej roli społecznej.

- Założyłam też „Kobietnik”, edukacyjne, psychiczne i artystyczne SPA, przestrzeń kobiet, dla kobiet, dzięki kobietom i z inspiracji kobiet, z udziałem sprzymierzeńców kobiet - mówi i pokazuje, że ma też certfikaty z ar­teterapii, socjoterapii i hipnoterapii. - To studio odnowy psychicznej dla zapobiegania rytu­alizacji i stereo typizacji życia. Spotkania wspo magająco-rozwojowe dla kobiet w kryzysie, w obliczu trudnych decyzji, doświadczających inicjalnych przejść, przełomowych zmian lub potrzebujących wspierającego świadka. Dla kobiet, które chcą zmienić swoje życie.

Zaprasza tam na rozmowę o tym, co wydarza się w kobiecie i dzięki kobiecie. Na razie to projekt bez siedziby, rozwijający się w internecie, ale pączkuje z każdym dniem coraz bardziej, bo coraz więcej kobiet szuka swojego miejsca w świecie.

- Mam nadzieję na różne warianty integracji - dodaje prof. Jaworska-Witkowska. - Będzie­my uczyć się wzajemnie od siebie, odzyskiwać, odsłaniać i promować nasz kobiecy i egzyste­ncja­lny potencjał. Razem możemy pokazać, jaka jest moc przyjaźni, zabawy, spotkań i te­go, że się zwyczajnie lubimy. „Kobietnik” niedługo znajdzie swoją instytucjonalną i sformalizowaną formę centrum czy studia wsparcia. Jest wiele kobiet, które nie lubią nie rozumieć. Kobiety mają mnóstwo fantazji, szkoda, że tak często bronią się przed sobą. Kobietnik to miejsce pozyskiwania, odzyskiwania i wyzyskiwania siebie. Czasem po prostu musimy z kimś porozmawiać, żeby zastanowić się, czego pragniemy.

Jak się czuje, gdy idzie ulicą w zaprojektowanej przez siebie biżuterii, strojach, rzucająca się w oczy? Czy do takiego stylu dojrzewała, czy zawsze taka byłaś? Czy to odwaga, czy świado­me kreowanie wizerunku? - Nie uświadamiam sobie jakiegoś szczególnego celu kreowania mojego wizerunku, bo gdyby tak było, nie popełniałabym błędów, mój styl dojrzewa­łby, a ja rozhisteryzowana mar­ketingowo szukałabym kolejnych okazji do szoku - wyjaśnia zdecydowanie. - Tymczasem mam wrażenie całożyciowych przywiązań do estetyki mojego wyglądu. Nie lubię zmian w wizerunku, moja dusza wystarczająco dynamicznie wiruje, całe życie. Z małym wyjątkiem eksperymentu, mam taką samą fryzurę, dwa ulubione kolory lakie­ru do paznokci i kilkadziesiąt kilogramów biżuterii. Choć czy to jest biżuteria, niektórzy mają wą­tpliwości. Moje wielkie pierścienie, kolie i kolczyki, które również sama maluję i projektuję, nie pełnią funkcji ozdoby ani zasłony, one są jak małe tożsamo­ści, jak nanoszenie osobowości na miejsca. Ale ja nazywam to sztuką „wysoce egzystencjalną”, kulturę przecież doświadcza się całym ciałem. Zostałam wprawdzie ostatnio określona jako „ka­mpowa”, ale właśnie ta estety­ka stylizacji bardzo wpisuje się w mo­je potrzeby eklektycznej ekscentryczności myślenia, krytycznej refleksyjności i potrzeby koloru. Mam niechęć do wygładzonych i wydeptanych „myślo­biegów”.

Dlatego potrafi pokonywać własną nieśmiałość i początko­we niezdecydowanie. Dla niej wyobraźnia jest przejściem, więc z zuchwałością przechodzi. Tyle zrozumiała z „Alicji w Krainie Czarów”. - A że mam dużo zobowiązań i zadłużeń w sztuce i kulturze, więc noszę te ozdoby-inspiracje z wdzięcznością - przekonuje. - Dumę z nasycenia pamięcią symboliczną, ciężar wła­ściwy artystycznej roboty.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska