W Toruniu wybory prezydenckie przygotowano bardzo dobrze. Od 7 rano, czyli od momentu otwarcia lokali wyborczych działała infolinia, gdzie m.in. można było sprawdzić siedziby obwodowych komisji wyborczych i przynależne im adresy. Zorganizowano też transport dla osób niepełnosprawnych, a autobusy i tramwaje woziły pasażerów za darmo.
Ludzie przychodzili falami
W lokalu wyborczym na Rudaku, a dokładnie w zamienionym w niego Domu Muz przy ul. Okólnej około godz. 13.30 panował umiarkowany ruch. Od jednego z członków komisji usłyszeliśmy, że zdecydowanie więcej osób pojawiało się tam po mszach świętych w pobliskim kościele Opatrzności Bożej:
- Ludzie przychodzą falami. Są chwile, że trzeba poczekać w kolejce, a potem jest pusto.
My o opinię zapytaliśmy panią Małgorzatę, która wychodziła z lokalu po oddaniu głosu.
- Przyszłam zagłosować w drodze do córki, która mieszka w Czerniewicach. Jestem tam umówiona na obiad, spotkam się z wnuczkami, pobawimy się, porozmawiamy. Często w niedziele do nich jeżdżę – mówi nam mieszkanka ul. Telimeny. - To na kogo głosowałam, zachowam dla siebie. Powiem tylko, że długo się zastanawiałam, bo nie odpowiada mi ani kandydat PO, ani kandydat PiS. Chcę żeby Polska była inna, żeby moje wnuczki mogły tu spokojnie żyć, żeby szanowano ich prawa. I właśnie na ich przyszłość oddałam swój głos.
W lokalu na Rudaku głosowała także 18-letnia Amelia. Towarzyszyły temu duże emocje, bo dziewczyna zaledwie przed dwoma miesiącami stała się pełnoletnia i to jej pierwsze w życiu głosowanie.
- Dużo rozmawialiśmy w domu o tych wyborach, o ich znaczeniu, no i o znaczeniu mojego głosu – śmieje się dziewczyna. - Rodzice mają raczej umiarkowane poglądy, za to dziadkowie są bardzo na prawo. Na szczęście nikt mi nie mówił, jak mam głosować, choć agitacja była. Sama zdecydowałam. Powiem tylko, że zagłosowałam na kobietę.
Bez przekonania i z obowiązku
Lokalem wyborczym była także Szkoła Podstawowa nr 10 przy ul. Bażyńskich. To tam swój głos oddał pan Zbigniew, mieszkaniec ulicy Wojska Polskiego.
- Do ostatniej chwili się wahałem, czy w ogóle iść na te wybory. Żaden z kandydatów mi do końca nie pasował, a w tych debatach w telewizji to chyba wszyscy po kolei się zbłaźnili – krytykuje mężczyzna. - Poszedłem jednak i zagłosowałem, bo w sumie to i moje prawo, ale i obowiązek. Ten, na którego zagłosowałem raczej nie ma szans na drugą turę.
W tej samej komisji swój głos oddał Wojtek Bachanek. Chłopak jest studentem prawa na UMK, pochodzi z okolic Szczecinka.
- Miałem szczęście, albo przeciwnie - niefart, bo w drzwiach do lokalu wyborczego spotkałem Sławomira Mentzena. Głosował w tej samej komisji, był z żoną i córkami. Jeszcze się nie mogę otrząsnąć z wrażenia - opowiada nam Wojtek. - A same wybory? Cóż, nie wyobrażam sobie nie głosować w jakichkolwiek wyborach. Uważam, że to powinno być obowiązkowe jak np. w Belgii.
Własny długopis na wszelki wypadek
Po raz pierwszy w wyborach prezydenckich głosowała także 20-letnia Maria. Bardzo jej zależało na oddaniu ważnego głosu. W poniedziałek, 12 maja za pośrednictwem aplikacji m-obywatel zmieniła miejsce głosowania. Wiedziała, że 18 maja nie będzie jej w gminie, w której jest zameldowana na stałe. Ten weekend spędzała w Toruniu na komunii córki swojego kuzyna.
- Powiedziałam panu w komisji, że jestem spoza obwodu i zapytałam, gdzie mam stanąć, żeby odebrać kartę do głosowania - opowiada nam młoda kobieta. - Okazało się, że nie ma mnie na liście, na której są dopisane do spisu wyborców osoby. Strasznie się zdenerwowałam, pan z komisji gdzieś dzwonił, zrobiła się ciężka atmosfera. Okazało się po ponownym sprawdzeniu, że jednak jestem na liście. Dostałam kartę, oddałam głos i wszystko skończyło się dobrze.
Pan Zbigniew, którego w niedzielne popołudnie spotkaliśmy na spacerze z psem w okolicy kościoła Chrystusa Króla w Toruniu, był już po głosowaniu. Do lokalu wyborczego przyszedł jako jeden z pierwszych, w okolicach godziny 7.30. Miał ze sobą nie tylko dowód osobisty i okulary - żeby postawić krzyżyk we właściwym miejscu - ale też własny długopis.
- Wziąłem na wszelki wypadek. Oglądam te filmiki w internecie i na jednym widziałem, że są długopisy, którymi jak się coś napisze, to potem znika. Przecież nie ma gwarancji, że w komisji ktoś takiego nie podłożył. Wolałem więc wziąć swój i mieć pewność, że mój głos na pewno nie pójdzie na marne - powiedział nam mężczyzna
