Wigilia z Polskim Czerwonym Krzyżem w Bydgoszczy, ta dla bezdomnych, ubogich, niepełnosprawnych i samotnych, normalnie odbywałaby się w stołówce. Normalnie jednak teraz nie jest. Przez pandemię. Czerwonokrzyscy i tak zorganizowali spotkanie świąteczne. Pod chmurką, na swoim dziedzińcu w centrum miasta. Z zachowaniem wszelkich norm bezpieczeństwa i obostrzeń. I z nadzieją na to, że zaraz będzie lepiej.
Zobacz wideo: Weekend Cudów, czyli finał Szlachetnej Paczki 2020 w Bydgoszczy
Tym razem nie było łamania się opłatkiem, podawania rąk (ale było stukanie się łokciami) i rozstawionego od święta stołu. Był natomiast rozstawiony na placu czerwony namiot. Pod nim na ubogich czekały wydawane przez wolontariuszy i pracowników potrawy na wynos i nietypowe podarunki. Raczej nie pod choinkę, a na stół. 50 zaproszonych osób, na co dzień podopiecznych PCK, przyszło po gwiazdkowe upominki, czyli paczki głównie z jedzeniem.
Agata
Ma 53 lata, męża i 18-letniego syna. - Tylko mąż pracuje, za najniższą krajową - zaczyna bydgoszczanka. - Ja wcześniej dostawałam rentę przez bodajże 16 lat, bo miałam raka złośliwego tarczycy. Z nowotworem wygrałam, ale z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych trudno mi wygrać. Przedstawiłam komplet dokumentów, z których jasno wynika, że dopadły mnie inne choroby. Zostałam jednak cudownie uzdrowiona przez lekarzy z komisji. Rentę mi odebrali. Dla orzeczników to temat zamknięty. [/cyt]
Po zrobieniu opłat zostaje na ich trójkę około tysiąc zł. Z pomocy społecznej jednak nie korzystają.
Los płata figle. - Kiedyś udzielałam się w czerwonym krzyżu jako wolontariuszka - dodaje pani Agata. - Choćby w akcjach dla bezdomnych. Ostatnio w ramach Światowego Dnia Żywienia i Walki z Głodem pomagałam szykować kanapki. Zawsze lubiłam tutaj przychodzić. Nie pracuję zawodowo, bo nie mogę. Tak to chociaż wyjść do ludzi można. Teraz ja i moja rodzina korzystamy z PCK. Od jakichś 2 lat. Inaczej nie dotrwalibyśmy bez długów do końca miesiąca.
Kontynuuje: - Czynsz wynosi 400 złotych. Zakupy w spożywczym i w drogerii trzeba zrobić, leki kupić. Nauka zdalna, ale wydatki szkolne na syna nadal są. Pomóc mamie też trzeba. Jest w podeszłym wieku, dostaje 500 zł emerytury. To osoba leżąca, więc wydatki większe i naszej opieki też więcej potrzebuje.
Michał
Ma 40 lat. Żyje z partnerką. Dzieci się nie doczekali. Mieszkają w lokalu socjalnym na miniosiedlu - też socjalnym. - Poznaliśmy się 3 lata temu - wspomina on. - Krótko po tym, jak stałem się niepełnosprawny. Jest niewidomy.
- Wadę genetyczną odziedziczyłem po mamie - opowiada. - Wcześniej pracowałem m.in. w przemyśle. Pewnego wieczoru położyłem się spać i wszystko było w porządku. Gdy się obudziłem, nic nie widziałem. Przetarłem oczy, bo myślałem, że to chwilowe. Po miesiącach badań i próbach leczenia okazało się, że nic się nie da zrobić. Mama miała identycznie. Ani ona, ani tata, nie żyją.
40-latek nie ma żadnego dochodu. - Brakują mi 3 lata pracy do tego, żeby przyznano mi rentę. Tyle, że pracy podjąć nie mogę. Skończyłem nawet kurs zawodowy dla osób niewidomy. Ofert dla takich, jak ja, nie ma w Bydgoszczy.
Narzeczona, jak on, nie ma przyznanych pieniędzy. - Jest pełnosprawna, ale nie pracuje - precyzuje narzeczony. Żyją oboje z „500 plus”, które rząd przyznał niepełnosprawnym i z tego, co da PCK.
Teresa
65-latka po rozwodzie, od niedawna emerytka. Kiedyś problemy miała z mężem. Dzisiaj ma je ze zdrowiem. - U 10 specjalistów się leczę. Koronawirus sprawił, że wiele wizyt zostało przesuniętych albo odwołanych. Już nie ma chyba choroby, na którą bym się nie leczyła.
Dawniej była chodzącym okazem zdrowia.
- 34 lata przepracowałam - podkreśla. - W różnych branżach byłam zatrudniona, ale najdłużej pracowałam jako sprzątaczka. Potem kręgosłup i nogi zaczęły mi wysiadać.
Emerytury dostaje 900 zł. - Na same lekarstwa, gdybym wykupiła wszystkie tak, jak lekarz zalecił, musiałabym wydać połowę. Tyle, że muszę oszczędnie gospodarować.
Pani Teresa ma syna. On mieszka pod Bydgoszczą. - W Wigilię do mnie nie przyjedzie ze swoją rodziną - przyznaje seniorka.
- Bo koronawirus? - pytam.
I słyszę: - Koronawirus też, ale my już przedtem utrzymywaliśmy jedynie telefoniczny kontakt. Młodzi mnie nie odwiedzają. Swoje życie mają. Już tyle razy siedziałam sama 24 grudnia, że tym razem z przyzwyczajenia nie zrobi mi się przykro z tego powodu.
Marek
65-latek, który, jak każdy Polak, powinien mieć spokojną jesień życia. Taka mu się natomiast nie zapowiada. - Od 8 miesięcy czekam na decyzję o przyznaniu emerytury - wyjaśnia bydgoszczanin, który lata pracy spędził na budowach. - Kazali mi dostarczyć jeszcze z archiwów świadectwa pracy, które się zagubiły. Przez pandemię procedury się wydłużyły. Przez to nie dostaję pieniędzy. Ma partnerkę i z jej renty się utrzymują. Ona wspiera go finansowo, on ją - życiowo.
- Moja kobieta ma schizofrenię - precyzuje mężczyzna. - Wymaga opieki już prawie całodobowej. Gdyby stan zdrowia jej pozwolił, przyszłaby ze mną po paczkę do PCK. Ale nie pozwolił. Boże Narodzenie spędzimy sami. Dzieci nie mamy. Może to i dobrze, przynajmniej przyborów szkolnych nie musieliśmy im kupować - uśmiecha się.
Gdy nadchodzi czas życzeń, każdy stojący w kolejce po paczkę poważnieje. - Kiedyś wypowiadaliśmy pustą regułkę „wszystkiego najlepszego, zdrowia i szczęścia”. Dzisiaj treść regułki nabiera innego znaczenia. Bo najlepsze czasy się skończyły, jak nastał covid. Przez niego straciliśmy i zdrowie, i szczęście - mówi jeden z bezdomnych.
Inny bezdomny odwraca się do niego. - Tak nie gadaj, że u ciebie dobre czasy się skończyły. Z koronawirusa wyszedłeś. Właściciel mieszkania obniżył ci czynsz. A ostatnio widziałem, jak nad Brdą spacerowałeś z panną. Na nieszczęśliwych nie wyglądaliście, gołąbeczki jedne.
