Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- To tak wygląda córka granatowego policjanta - usłyszała Irena Augustyniak od majora UB w 1950 r.

Hanka Sowińska [email protected] tel. 52 32 63 133
Irena Augustyniak z uczniami
Irena Augustyniak z uczniami Andrzej Muszyński
Gdyby nie było w nich tyle polskości i patriotyzmu, gdyby choć trochę byli podatni na "polityczną reedukację", może trafiliby na Kamczatkę. Niestety, okazali się "bezużyteczni". Dlatego Wasilij Błochin, kat nad katami, tak bardzo musiał się napracować.

Lato 1939 r. Ostatnie tygodnie pokoju. Z Bydgoszczy do Borysławia (przedwojenne województwo lwowskie, obecnie Ukraina) wyjeżdża na wakacje Marianna Nowicka z córką Irenką, żona asp. policji Andrzeja Nowickiego.

- Tato od dwóch lat pracował w tamtejszym komisariacie. Wcześniej, przez rok, był w Bydgoszczy - opowiada Irena Augustyniak, z d. Nowicka.

To miały być wspaniałe ferie. Ostatnie, tak beztroskie. We wrześniu Irenka miała pójść do pierwszej klasy. - Mieliśmy wrócić do domu w sierpniu. Na dwutygodniowy urlop miał z nami przyjechać ojciec. Z tych planów nic nie wyszło. Tato nie mógł opuścić Borysławia.

Ostatni raz widziała ojca w nocy z 3 na 4 września. - Wpadł do domu, przebrał się, mamie powiedział, że ucieka razem z innymi policjantami do Przemyśla, bo Niemcy są blisko. Pamiętam, że kiedy siedział już na drabiniastym wozie, zawołał. - No to, Mamuś, pa! Już jedziemy. Nie wiem, w jakich okolicznościach dostał się do obozu w Ostaszkowie.

Na przełomie 1939 i 1940 roku w Moskwie zapadła decyzja - ponad 6000 jeńców Ostaszkowa zostanie pociągniętych do odpowiedzialności karnej. Za co? Bo jako funkcjonariusze mogli na przykład "prowadzić aktywną walkę w ruchem rewolucyjnym". Taki horrendalny zarzut postawiono Karolowi Olejnikowi, który w latach 30. był policjantem w Borszczowie (obecnie miasto na Ukrainie).

Co mogli zarzucić asp. Andrzejowi Nowickiemu? Pewne jest, że NKWD nie miałoby problemu z przygotowaniem aktu oskarżenia. Wystarczył udział Nowickiego w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. A i z okresu pracy w komisariacie w Borysławiu też by coś znaleźli...

Jednak na początku marca 1940 r. zapadła inna decyzja. Dlaczego? To jedna z wielkich zagadek Zbrodni Katyńskiej.

Więc nie było Kamczatki, i nie było obozu pracy poprawczej. Była za to ostatnia droga po zamarzniętym jeziorze Seliger (jeńcy z Ostaszkowa przetrzymywani byli w klasztornych zabudowaniach na wyspie) i podróż do Kalinina (obecnie Twer). Tam w siedzibie NKWD byli zabijani - jeden po drugim. W pomieszczeniu wytłumionym wojłokiem. Udział w rzezi miał m.in. Błochin, funkcjonariusz sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, z ręki którego zginęło prawdopodobnie 50 tysięcy Polaków i Rosjan!

16 kwietnia 1940 r. w swoją ostatnią podróż wyruszył asp. Nowicki. Skąd wiadomo? Pani Irena pokazuje odbitkę listy wywozowej z tą właśnie datą.

Marianna z córką zostały w Borysławiu. - Najpierw przyszli Niemcy, po 17 września miasteczko zajęli Sowieci. Miałyśmy być wyrzucone ze służbowego mieszkania i wysiedlone, ale mamę w porę ostrzegła Ukrainka. Uciekłyśmy do Przemyśla - wspomina pani Irena.

Tak zaczęła się wielomiesięczna gehenna matki i córki. Mieszkały na dworcu. - Pamiętam głód i wszy. Potem trafiłyśmy do franciszkanów. Siedziałyśmy na korytarzu. Nadeszła wigilia. Zakonnik zaprowadził mnie do maleńkiej celi, dał czerwone jabłko i jedno ciasteczko. To była moja Gwiazdka.

Organizm wygłodzonego dziecka nie poradził sobie z takimi rarytasami. - Tydzień chorowałam - wspomina.

Marianna nie ustawała w wysiłkach, by zdobyć przepustkę i wydostać się "z piekła". Stało się to możliwe, gdy w Przemyślu pojawili się Niemcy, którzy z miasta oddanego Sowietom wyciągali swoich.

Irena Augustyniak: - Pewnego razu mama zaczepiła niemieckiego oficera. Mówiła, że jest z Bydgoszczy. Że musi tam wrócić. I że mąż służył w pruskim wojsku. Kazał przyjść za tydzień. Mama poszła, była nawet wywoływana, ale tłum był ogromny i nic nie załatwiła.

W końcu się udało. Znalazły się w Krakowie. Stamtąd Marianna wysłała wiadomość do rodziny w Bydgoszczy. - Przyjechał po nas mamy szwagier - wspomina pani Irena.

Mieszkanie na Szubińskiej 15 zajęte było przez Niemca. - Straciłyśmy wszystko. Dlatego nie mam prawie żadnych pamiątek po rodzicach. Nieliczne zdjęcia odnajdywałam w albumach krewnych.

Prawie rok przemieszkały u rodziny. - Nasze położenie było straszne. Nawet kartek żywnościowych nie otrzymywałyśmy, bo mama nie pracowała. W lutym 1941 roku wysiedlono nas do Generalnej Guberni.

Marianna Nowicka nie chciała podpisać volkslisty. - Pamiętam, że mama mówiła: - Nie mogę tego zrobić Andrzejowi. Co powie, jak wróci? - opowiada córka.

We wspomnieniach pani Ireny pojawiają się miejscowości: Wyszków, Tłuszcz, Lucynów, Mostówka. I szkoła, w której kilku przedmiotów uczyła jedna nauczycielka. - Pamiętam, że nazywała się Sabina Sobieska. Na lekcji przyrody prowadziła nas do lasu, zbieraliśmy dla niej szyszki na opał. Poziom nauczania był opłakany.

Pogarszało się zdrowie Marianny. - Kiedyś poszłam z mamą na jagody. Dostała silnego krwotoku. Już wtedy miała chore płuca. Bieda w Lucynowie była wielka. Kątem mieszkałyśmy u jednego z gospodarzy, który nie od razu przyjął nas pod swój dach. Dopiero gdy pojawiła się policja, ustąpił. Chodziłam pięć kilometrów przez las na pociąg, by dojechać do Warszawy. Mając 10 lat handlowałam rąbanką - smutno uśmiecha się pani Irena.

W maju 1944 r. matka i córka przeprowadziły się do Warszawy. Na Pradze, na ul. Grudziądzkiej mieszkała dalsza krewna Marianny.

- Była wdową, jej mąż zginął we wrześniu w obronie twierdzy Modlin. Ciotka była zaangażowana w działalność konspiracyjną. W kamienicy odbywały się tajne spotkania. Wiem, że wtedy bardzo mi się to nie podobało. Po wizytach nieznanych osób ciotka wysyłała mnie z różnymi pakunkami. Mama też pomagała w konspiracyjnej robocie.

1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie. Niedaleko domu na Grudziądzkiej była fabryka mydła, w której zorganizowano szpital polowy.

- Rządziła w nim ciotka. Pewnego dnia przyszła po mamę. Przebiegały przez ulicę. Mamę trafił odłamek. Już zdrowia nie odzyskała. Zmarła18 kwietnia 1945 r. Zostałam sierotą.

13-letnią Irenkę przygarnęła rodzina. - Moją prawną opiekunką została siostra mamy i jej mąż. Przez pierwsze powojenne lata mieszkaliśmy w Bydgoszczy, potem krewni wyprowadzili się do Piły. Mieli tam sklep. Nie miałam szansy na to, by móc się kształcić. Musiałam pomagać ciotce w domu i w sklepie.

Miała 18 lat, gdy wyszła za mąż za Kazimierza Augustyniaka, absolwenta szkoły oficerskiej w Bydgoszczy. Był rok 1950. Czystki w wojsku i wyroki śmierci. To wtedy m.in. aresztowano gen. Augusta Emila Fieldorfa (po sfingowanym procesie został zamordowany w 1953 r.).

- Wzięliśmy kościelny ślub. Już to nie mogło się "górze" podobać. Zaczęli szperać w życiorysie męża i moim. Dowiedzieli się, że jestem córką przedwojennego policjanta. Pamiętam, że kiedy poszłam po odbiór dowodu osobistego, nie wydano mi go przy okienku. Spotkał mnie "zaszczyt" - wręczył mi go major UB, mówiąc: - To tak wygląda córka granatowego policjanta.

Przeszłość i teraźniejszość na długie lata zaciążyły na życiu Ireny i jej męża. - W 1952 roku Kazimierza wyrzucono z wojska. Nie mógł dostać pracy. Przyjmowany na okres próbny szybko był zwalniany, jako "kadrowo niepewny". W końcu Kazik nie wytrzymał. Pewnego dnia powiedział, że jedzie do Warszawy, do Komitetu Centralnego (PZPR - przypr. red.). Mówił, że jak nic nie załatwi, już nie wróci. Co ja wtedy przeżyłam...

Kazimierz wrócił nad ranem... służbowym autem oddanym mu do dyspozycji w KC. Nie pojechał jednak do domu, tylko czekał, aż otworzą Komitet Wojewódzki. Dostał pracę w Wojskowym Biurze Budowlanym. Ktoś się wreszcie jego losem przejął.

Zanim karta się odwróciła małżonkowie zostali wyrzuceni ze służbowego mieszkania. - W obawie przed rewizją spaliliśmy wówczas całą korespondencję, jaka powstała w wyniku poszukiwania mojego ojca. Były pisma z Genewy i Moskwy. Nie chcieliśmy pogarszać naszej ciężkiej sytuacji - tłumaczy pani Irena.

Jeszcze w czasie wojny Marianna Nowicka zaczęła szukać męża - pisała między innymi do żon policjantów, które zostały w Borysławiu.

- Jedna z pań nadesłała fragment kartki, na której był dopisek uczyniony ręką taty. Pytał, czy wie, co się z nami dzieje. Dlatego wiedziałyśmy, że trafił do Ostaszkowa.

Bolesną prawdę pani Irena poznała w 1982 r. - Wnuk Maciej bardzo interesował się historią. Często zaglądał do księgarni na Kapuściskach. Tam w 1982 r. kupił londyńskie wydanie "Listy katyńskiej" majora Adama Moszyńskiego. W spisie jeńców obozu w Ostaszkowie znalazłam nazwisko taty.

Od 11 kwietnia 2011 r. w Bydgoszczy rośnie "Dąb Pamięci" dedykowany m.in. asp. Andrzejowi Nowickiemu. Drzewo posadzono przy Zespole Szkół nr 25, w ramach projektu upamiętnienia ponad 21 tysięcy ofiar Zbrodni Katyńskiej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska