Taki będzie w każdy dzień, na każdej arenie igrzysk, które Thomas Bach, przewodniczący nazwał w piątek bezprecedensowymi. To zbyt neutralne określenie – to będą igrzyska dziwaczne, dosłownie odklejone od rzeczywistości. Budowa Stadionu Olimpijskiego kosztowała 1,4 miliarda dolarów. To chyba najdroższa telewizyjna scenografia w dziejach. Nawiasem mówiąc, technologia ani chybi pozwoliłaby już na transmitowanie zawodów sportowych, w których zamiast prawdziwych trybun jest green screen i publiczność dołożona w komputerze. Ale chyba przecież nie o to w tym chodzi?
W Tokio toczy się normalne życie, również nocne (choć alkoholu po 20 w lokalach nie sprzedają, za to jest w ogólnodostępnych automatach), a statystyki zakażeń nie są wcale tak alarmujące, jak opisują to zagraniczne media. Jeden z japońskich dziennikarzy przekonywał mnie, że niedawno mecz baseballa oglądało w Tokio 50 tysięcy ludzi. Olimpijscy przyjezdni są przetestowani na lewą stronę, większość zaszczepiona. W restrykcjach roi się od niekonsekwencji (ten defekt antypandemicznych przepisów występuje, jak widać, wszędzie). Przykład z brzegu: dziennikarze muszą rezerwować miejsca na zawody – na których przecież i tak nikogo nie ma! - żeby nie robić tłoku, za to nikomu nie przeszkadza ścisk w wożących ich autobusach. Albo sama ceremonia. Tyle mówi się o utrzymaniu bańki, a reprezentacje mieszały się ze sobą i tancerzami na płycie stadionu. Bądź tu mądry i pisz korespondencje.
Co więc stało na przeszkodzie, żeby igrzyska otworzyć choć trochę bardziej?
