Wypłynął w czwartek o godz. 3.05. Tego dnia przepłynął bez problemu 97 km, zatrzymując się na noc przed Woziwodą. W piątek było znacznie gorzej, bo po południu rozpętały się nawałnice.
- Zaczęło się na jeziorze Dybrzk, na którym musiałem walczyć z załamującymi się falami, z grzywaczami – opowiada kajakarz. - Najgorzej było na Jeziorze Charzykowskim, gdzie sztorm był niewiarygodnie silny i targany falami kajak stawał niemal dęba. Prawdziwy horror. Obawiałem się, że ktoś mnie zauważy i zadzwoni na policję z informacją, że jakiś szaleniec znajduje się na wodzie i potrzebuje pomocy. To by było gdyby zaczęły się poszukiwania…
Drugiego dnia dopłynął do mostu w Płaszczycy i schronił się w śpiworze pod wiatą. Wichura nadal szalała.
-Niestety trzeciego dnia, im dalej, tym w Brdzie było mniej wody – relacjonuje pan Tomasz. - Za osadą Stara Brda było jej już tyle, co kot napłakał. To tylko kilkucentymetrowa warstwa. Odcinki rzeki były zarośnięte trzciną i grążelami. Do tego nawałnica zwaliła trochę drzew. To wszystko sprawiło, że zamiast przewidywanych 5 kilometrów na godzinę płynąłem może 2.
51-letni kajakarz płynął ze sprzętem biwakowym na pokładzie i bez eskorty z brzegu. Jest z pochodzenia bydgoszczaninem. Obecnie mieszka w podkoronowskim Samociążku.