Zmotywowany sygnałami od mieszkańców gminy Płużnica, radny powiatowy Mieczysław Toś zawnioskował do starosty wąbrzeskiego Krzysztofa Maćkiewicza o podjęcie działań w sprawie płonącego od wiosny torfu. Mieczysław Toś wskazuje, że z tego powodu na torfowisku powstały głębokie jamy.
- Gdyby wpadło tam dziecko, to już by z nich nie wyszło - mówi Mieczysław Toś. Młodzież przychodzi w okolice tego miejsca, często jest nawet przyprowadzana jest przez pedagogów, aby zobaczyli płonące torfowisko.
Starosta Krzysztof Maćkiewicz podczas sesji rady powiatu, na której Mieczysław Toś złożył interpelację o podjęcie działań w sprawie torfowiska, odniósł się do problemu mówiąc, że jest to teren prywatny, po którym nikt nie powinien chodzić. Rzeczywiście, dwie części tego terenu mają swoich właścicieli. Ci jednak ani razu nie zgłosili prośby o interwencję strażaków, zawsze były to zgłoszenia od osób trzecich.
Dym przeszkadza mieszkańcom gminy. Torfowisko cyklicznie także płonie.
Druhowie działania rozpoczęli w kwietniu, gdy z torfu ogień przeniósł się na krzaki. Z kolei wcześniej ogień mógł się przemieścić na torf w wyniku wypalania w okolicy traw. Od wiosny strażacy gasili miejsce dziewięć razy, łącznie ponad dwadzieścia zastępów straży.
Płomienie udało się ugasić tylko doraźnie. Ponieważ z torfu nadal wydobywa się dym, radny w interpelacji zwrócił się do starosty „o podjęcie działań na szczeblu powiatu, bądź zaangażowania służb wojewódzkich i doprowadzenia do ugaszenia powstałego pożaru”.
Wąbrzescy strażacy odpowiadają, że wypożyczyli nawet z sąsiednich powiatów sprzęt do gaszenia torfu, ale teren ponownie zaczął się tlić.
W Wąbrzeźnie trwały ćwiczenia Kobra 19. Nie dali się terrorystom [zdjęcia]
- Nam nie brakuje samochodów i sprzętu, ale poniesiony wysiłek finansowy jest niewspółmierny do osiąganych efektów - mówi Janusz Woźniak, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Wąbrzeźnie. Podkreśla, że nakłady - obejmujące litry zużytej wody, paliwa czy środków pianotwórczych - są bardzo wysokie biorąc pod uwagę brak zagrożenia. Bo tlący się torf bezpośrednio go nie stwarza.
Komendant dodaje, że nawet po tym jak jednorazowo wylano aż 150 tys. litrów wody, nad torfowiskiem kilka dni później ponownie pojawił się dym. Według ustaleń strażaków nie jest to dym szkodliwy dla ludzi.
- Zagrożenie istniało, gdy na sąsiednich polach rosło zboże - mówi komendant. - Obecnie jedyną niedogodnością dla mieszkańców pobliskich gospodarstw może być swąd z pogorzeliska - dodaje.
Najbliższe zabudowania znajdują się w odległości kilkuset metrów. Torf, o nieznanej dotąd grubości warstwy, tli się w głębszych partiach, a pożar nie sięga poza teren zagłębienia, które znajduje na środku pola. Wcześniej na terenie tym były drzewa, ale za namową strażaków, właściciele wycięli je z działek, aby nie stwarzały zagrożenia. Wcześniej przewracały się one pod wpływem ognia.
Czy pomogłoby przysypanie terenu ziemią? Druhowie wskazują, że torf nadal by się tlił.
Mieczysław Toś czeka na pisemną odpowiedź od starosty.
