37-letni mężczyzna mieszkał na Bydgoskim Przedmieściu. Po informacji o zaginięciu nad Wisłę szybko przybyli jego najbliżsi. Wspierali zrozpaczoną żonę, która potrzebowała też interwencji medycznej. - Zjedli obiad i Marcin powiedział, że idą z psem nad Wisłę - relacjonowali najbliżsi 37-latka.
Przeczytaj także: Tragedia na jeziorze. Nie żyje 13-letnia Oliwia z Nakła
Labrador biegał między samochodami służb ratowniczych. Obwąchiwał i radośnie witał każdego, kto pojawił się przy żwirowni, nieświadomy tego, że jego pan zaginął.
Labradory świetnie radzą sobie w wodzie. By były dobrze utrzymane, trzeba im zapewnić dużo pływania. Godzinami mogą wyciągać z wody rzucane im patyki. Pies nie miał więc problemów z wyjściem z rzeki. Jak ustaliliśmy, jego pan miał z kolei w zwyczaju wchodzić z pupilem do wody.
Brzeg Wisły zabezpieczyli policjanci. Nad rzekę w pierwszym rzucie zostało wysłanych sześć zastępów straży pożarnej. Do dyspozycji miały dwie łodzie, które błyskawicznie zostały spuszczone na Wisłę. Do akcji ruszyli też płetwonurkowie. Około godz. 17.30 nad rzekę dotarła specjalistyczna ekipa poszukiwawcza z Bydgoszczy. Strażaków wspierali ratownicy z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Toruniu, również dysponujący łodzią. - Takie sytuacje nie zdarzają się często, ale bywają - mówi Wojciech Lewko, prezes toruńskiego WOPR-u. - Dlatego przy każdej okazji powtarzam, że Wisła nie jest miejscem do kąpieli.
Skoczył za psem do Wisły. Wieczorem wyłowiono ciało mężczyzny
Ekipy ratownicze zaczęły akcję od sprawdzania dna Wisły w pobliżu żwirowni. Z łodzi sprawdzano nurt rzeki na wysokości miejsca, gdzie zaginiony był widziany po raz ostatni oraz nieco w jej dół. Około godziny 20.15 jeden z płetwonurków trafił na ciało mężczyzny. Na ratunek było za późno. - Ciało było około cztery metry od brzegu, między tzw. główkami na rzece. Wisła ma w tym miejscu około trzech metrów głębokości - dodaje bryg. Andrzej Seroczyński.