Pierwszy nabytek
- Zawsze lubiłem technikę - uśmiecha się Michał Piotrowski z Golubia-Dobrzynia. - Skończyłem Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Gronowie, przez jakiś czas pracowałem w mleczarni. Wtedy latałem na motolotni. Ale przyszedł zawał, potem drugi - trzeba było zejść na ziemię, znaleźć inną pasję.
Pasją zaraził go Grzegorz Przystalski, pierwszy kolekcjoner ciągników na tych terenach. Potem była wizyta w muzeum rolnictwa w Wandlitz (Niemcy).
- Wtedy pomyślałem, że też chcę taki traktorek - wspomina pan Michał. - Kupiłem go za 450 złotych, bo był złomem. Po roku wyglądał juz jak nowy. Mój pierwszy Farmall - kolekcjoner z dumą prezentuje czerwony ciągnik.
Nietypowy rozkład kół sprawia, że maszyna wygląda jak czerwony trójkołowy rowerek.
- To dlatego, że była przystosowana do poruszania się po polach bawełny - wyjaśnia kolekcjoner. - Przednie koła umieszczono blisko siebie, żeby nie gniotły roślin. Farmalle przysłano do Polski dzięki pomocy UNRRA. Michał Piotrowski znalazł jeden z nich w Węgiersku, na złomie. I zaczęło się.
Prąd w palcach
Niektóre ciągniki pan Michał znajduje przypadkiem. O innych donoszą mu przyjaciele.
Man Ackerdiesel wpadł mu w oko podczas spaceru w jednej z niemieckich wiosek. Maszyna była w fatalnym stanie. Właściciele nie oddali jej na złom tylko dlatego, ze wrosła w nią brzoza.
Zdezelowany pojazd pan Michał przywiózł do Polski. Teraz ciągnik jest jedną z ozdób kolekcji. By tak się stało potrzeba było wiele czasu i wysiłku.
Do jednej maszyny kupionej za 400 złotych pan Michał dokłada czasem nawet do 5 tysięcy złotych.
- Silniki trzeba często budować od podstaw - wyjaśnia kolekcjoner. - Do tego tuleje, sworznie, ogumienie - wszystko kosztuje. Po niektóre części jeździmy na targi staroci do Łodzi. Ludzie patrzą co kupuję, śmieją się: "Panie, na co panu ten iskrownik, przecież on zepsuty, bez prądu!". A ja wiem, że prąd jest - śmieje się pan Michał. - Ja już czuję ten prąd w palcach. Czy się opłaca? Dla prawdziwego kolekcjonera - zawsze. Nieważne, jak długo będę siedział i malował, ile czasu i pieniędzy mi to zajmie. Najważniejsze, żeby było zrobione - uśmiecha się Michał Piotrowski.
Zabytek w gorzelni
Najstarszy eksponat? Maszyna parowa firmy Herman Paucksch - z końca XIX wieku.
- Znaleźliśmy ją w gorzelni w Gutowie. Ważyła około dwóch ton i aż "wołała", żeby ją odrestaurować. Trzeba było działać szybko, bo byli juz chętni, by wywieźć ją z Polski. Ale nie mogłem odebrać jej od właściciela, trzeba było założyć stowarzyszenie - wspomina pan Michał.
I tak powstał Klub Miłośników Starych Ciągników i Maszyn Rolniczych "Retro-Traktor".
Wszyscy jego członkowie dzielą wspólną pasję. Ktoś zobaczył wystawę ciągników na dożynkach, powiedział o tym sąsiadowi, ten koledze z pracy - i klub się powiększał.
Teraz ich świat kręci się wokół ciągników. Największym marzeniem jego członków jest zdobycie lokomobili. To maszyna, którą stosowano na przełomie wieków do napędu fabryk.
- Mamy jedną na oku - przyznaje Michał Piotrowski. - Stoi sobie w szkole rolniczej w Karolewie pod Koronowem. Jest w nie najlepszym stanie i ciągle niszczeje. Chcieliśmy ją zabrać, w zamian za to zaoferowaliśmy szkole bezpłatną renowacje dwóch ciągników. Niestety - dyrektor się nie zgadza.
Miotacz ognia w miniaturze
Członkowie stowarzyszenia co roku jeżdżą do Wilkowic na Festiwal Starych Ciągników i Maszyn Rolniczych im. Jerzego Samelczaka.
Pod koniec lipca zjeżdżają się tam najwięksi kolekcjonerzy z Polski i zagranicy. Na polu wystawowym można zobaczył ciągniki z całego świata. Zainteresowanie budzi już samo uruchamianie maszyny.
- Potrzebna jest lutlampa - pan Michał prezentuje urządzenie przypominające miniaturowy miotacz ognia. - Napełnia się ją benzyną, która pod ciśnieniem wyrzucana jest na zewnątrz. Powstałym w ten sposób płomieniem trzeba rozgrzać gruszę żarową. Potem wystarczy już tylko wyjąć kierownicę i rozruszać nią wał korbowy. Kiedy ostatnio prezentowaliśmy to urządzenie na festiwalu, zebrało się wokół nas mnóstwo ludzi - śmieje się pan Michał.
Brakuje tylko muzeum
W 2007 roku Michał Piotrowski otrzymał z rąk Ministra Wsi i Rozwoju Rolnictwa puchar dla kolekcjonera roku. Ale swoje zbiory nadal trzyma w niewielkim pomieszczeniu na obrzeżach Golubia-Dobrzynia.
- Szkoda, że ludzie tego nie widzą - żałuje kolekcjoner. - Gdyby powstało tu muzeum - tak jak w Ciechanowcu czy Szreniawie - moglibyśmy w końcu wyeksponować nasze maszyny. W tej chwili bardziej jesteśmy znani w Polsce niż w regionie.
Maszyny zobaczył Piotr Całbecki, marszałek województwa. Obiecał, ze pomoże. Trzeba tylko napisać odpowiedni projekt, a pieniądze na muzeum się znajdą.
- Ale konkursu, na który moglibyśmy taki projekt wysłać, nie ma - pan Michał wzrusza ramionami.
Dopóki na muzeum szanse są nikłe, kolekcje można oglądać na wystawach. Najbliższa okazja będzie juz w maju.