MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba kochać

Rozmawiał Rafał Rosłan
Rozmowa z MARYLĄ RODOWICZ

     - Ma Pani za sobą jakieś ciężkie doświadczenie, które sprawiło, że inaczej patrzy Pani na życie?
     - Absolutnie nie. Tytuł "Życie - ładna rzecz" to fragment gorzkiego tekstu Jana Wołka. Ale chodziło mi o to, że - mimo tej goryczy i licznych rozczarowań - nie można poddawać się. Trzeba z niego wyrywać, ile tylko się da.
     - Tak jak w piosence "Damy takiego czadu, że w piekle się nie śniło "?
     - Najlepiej wyrywać jego soczyste i krwiste kęsy i trzeba kochać.
     - Był taki czas w Pani życiu, gdy jedynym jego sensem i celem była praca?
     - Moja praca zawsze przeplatała się z aferami miłosnymi. Silne, gorące zakochania zawsze mnie powalały. Te związki absorbowały mnie do tego stopnia, że zawalałam pracę. Dosyć często odwoływałam koncerty, zrywałam kontrakty, żeby tylko zaszaleć.
     - I warto było?
     - Jak najbardziej.
     - Nadal jest Pani taka kochliwa?
     - Tak, ale ograniczam się do niewinnych flirtów.
     - Dlaczego?
     - Bo z czasem człowiek musi stać się odpowiedzialny. Zwłaszcza, gdy pojawiają się dzieci. Poza tym mężczyzn też nie można zmieniać zaraz po tym, jak wygaśnie magnetyzm związku czy też fascynacja. Kobiety, tak jak mężczyźni, nie są doskonałe.
     - A jakie miejsce w Pani życiu zajmuje rodzina?
     - Przywraca mnie do pionu. To dla mnie bardzo ważne, że oprócz stresującego zawodu mam fantastycznego męża, dzieci i normalne problemy. Muszę zajmować się przyziemnymi obowiązkami, np. tym, żeby lodówka była pełna, bo dzięki temu odzyskuję równowagę psychiczną po tym wszystkim, co spotyka mnie na ruchomych piaskach pracy artystycznej.
     - Często przenosi Pani problemy zawodowe do domu?
     - Nie ma dnia, aby mój mąż nie musiał wysłuchiwać moich problemów. To samo dzieci. One są pierwszymi słuchaczami i recenzentami moich produkcji. Znają się na muzyce i są bardzo ostrymi krytykami.
     - Żyje Pani z dnia na dzień?
     - Tak, bo zarabiam tylko na koncertach. I chociaż kilka ostatnich sezonów koncertowych miałam bardzo dobrych, to boję się, że telefony mogą pewnego dnia umilknąć.
     - Skąd te obawy?
     - Rankingi mówią, że jestem najpopularniejszą piosenkarką. Mam jednak problemy. Największe z rozgłośniami komercyjnymi, które nie chcą na razie grać moich kompozycji, i to mnie bardzo stresuje. Na szczęście telewizja jest mi życzliwa, dlatego że mam dużą oglądalność i dzięki temu wokół moich programów można upchnąć wiele reklam i telewizja ma zysk. Nie ma nic na piękne oczy.
     - Coraz bardziej utwierdza mnie Pani w przekonaniu, że życie to niekoniecznie ładna rzecz.
     - Dlatego, że co jakiś czas muszę komuś pokazać, że jestem jeszcze człekokształtna i dobrze ryczę.
     - Który moment był najtrudniejszy w Pani karierze?
     - Najpierw na początku lat osiemdziesiątych, gdy z łagodnymi tekstami Agnieszki Osieckiej jak "Wielka woda", "Wariatka tańczy" czy "Małgośka" zostałam wycofana na zaplecze lub, jak kto woli, na drugą linię frontu. To była jednak naturalna kolej rzeczy, że po powstaniu "Solidarności" chyba wszyscy mieli nadzieję, że zajdą radykalne zmiany, również w muzyce. Na scenie pojawiły się nowe zespoły rockowe Perfect, Maanam, Lombard, Kult, T.Love, które miały wyraźne osobowości i nadawały wtedy ton. Taka lekcja była mi potrzebna. Nauczyłam się pokory i zrozumiałam, że nie jestem pępkiem świata. Chciałam udowodnić i udowodniłam, że nadal potrafię nagrywać i dawać koncerty. Ale w latach dziewięćdziesiątych było mi jeszcze trudniej się odnaleźć.
     - Gdy na rynek weszły zachodnie koncerny fonograficzne?
     - I lansowały tylko nowe twarze. Tym razem były to świetnie śpiewające dziewczyny jak Kasia Kowalska, Natalia Kukulska, Edyta Górniak, Edyta Bartosiewicz, Kasia Nosowska, Anita Lipnicka, Kayah. Pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych była dla mnie najtrudniejsza, bo my, starzy, musieliśmy znowu znaleźć sposób, aby sami się lansować. Mój mąż wydawał moje płyty kompaktowe za pożyczone pieniądze. Na szczęście każda z nich okazała się sukcesem komercyjnym, więc podpisałam kontrakt z PolyGramem - najpierw na dystrybucję, a później już na współpracę.
     - Sugerowano Pani zmianę wizerunku?
     - Mówiono mi, że gram zbyt ostro. W mojej muzyce nie podobały się ciężkie riffy, bo takie produkty podobno źle się sprzedają. Miałam też łagodniej śpiewać. W tym celu firma skontaktowała mnie z Robertem Jansonem, abym mogła nagrać piosenkę "Łatwo palni". To było coś nowego brzmieniowo i kontakt z takim wytrawnym muzykiem jak Robert Janson zaowocował czymś nowym.
     - Pejzaż po Agnieszcze Osieckiej bardzo się zmienił?
     - Jestem bardziej samotną osobą. Znałyśmy się bardzo długo i bardzo dobrze. Jeżeli odchodzi taki przyjaciel i na dodatek dobry autor, to brakuje takiej osoby. Na szczęście ludzie nie wstydzą się oddawać mi swoich wierszy. Nie ma koncertu w Polsce, po którym nie dostałabym koperty z wierszami od co najmniej jednej osoby. I dzięki temu śpiewam teksty ludzi nieznanych. Mam nadmiar repertuaru i listów z demówkami.
     - Chciałbym wrócić jeszcze do kwestii wizerunku. A dokładnie do kostiumów.
     - Ludzie przyzwyczaili się do moich kostiumów i spodziewają się, że mogę wyjść na scenę tylko w garnku na głowie. Moje kostiumy były bardzo poszarpane i wyglądałam jak królowa śmietnika. Ale o to mi chodziło.
     - Tak jak podczas ostatniego koncertu w Sali Kongresowej?
     - Na scenie pojawiły się bardzo grube tancerki z Petersburga. Każda ważyła więcej niż 120 kilogramów. Zaprosiłam również słynnego warszawskiego transwestytę Lola Lu, który w jednej z piosenek wyśpiewał słowa: "nieważne, kto z kim śpi - ważne by się dobrze wyspał". To był szok dla VIP-ów, którzy nie wiedzieli, jak przyjąć taki występ. Pani Prezydentowa i prezesi znanych firm mogli być zakłopotani, gdy prowadzący koncert Krzysiek Skiba w jednej z zapowiedzi powiedział, że "teraz, jak w filmach porno, następuje przekazanie pałeczki". Oprócz tego na pewno spodziewali się ładnych lasek w balecie, a na scenie tańczyły armaty. A jakby było mało tego - gościem koncertu był wspomniany transwestyta. Dobrałam repertuar w ten sposób, aby mój występ nawoływał do tolerancji i do miłości.
     - Jeżeli już mowa o śnie. Czy Pani się dobrze wysypia?
     - Nie. Z niepokoju, czy moja nowa płyta będzie się dobrze sprzedawać i jak odbiorą ją ludzie, przez dziewięć miesięcy pracowałam w studio. Nagrywałam utwory w kilku wersjach. Andrzej Smolik i zespół Agressiva 69 remiksowały je, aby nadać całości współczesne brzmienie i żeby rozgłośnie komercyjne mogły grać ten materiał.
     - Czego można Pani życzyć oprócz tego, by płyta została dobrze odebrana przez fanów i krytyków?
     - Żebym miała trochę czasu dla siebie. To sprzeczność, bo lubię pracować i jestem bardzo szczęśliwa, że mogę koncertować, ale jednocześnie chcę mieć trochę wolnego czasu. Chociaż tyle, żeby rano pobiec do siłowni. A latem pojechać na Mazury i połowić ryby.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Gadżety i ceny oficjalnego sklepu Euro 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska