https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba wyjść z kąta

Na zdjęciu Sławomir Muzolf i Dorota Szpajda
Na zdjęciu Sławomir Muzolf i Dorota Szpajda fot. autorka
Rozmowa ze Sławomirem Muzolfem z Tucholi, który zakłada spółdzielnię socjalną.

- Jak to się stało, że zabrał się pan do tworzenia spółdzielni socjalnej?

- Całe życie byłem rolnikiem w Kęsowie. Miałem 31 lat i nie myślałem, że będę robił w życiu coś innego. I nagle zacząłem tracić wzrok. Przez półtora roku nie robiłem nic innego, tylko pokonywałem trasę szpital-dom. Choroba mnie pokonała. Przez pierwsze miesiące pomagała mi rodzina i sąsiedzi, ale doszedłem do wniosku, że tak nie można - wiedziałem, że nie poradzę sobie i zrezygnowałem z pracy w gospodarstwie. Ale nie chciałem siedzieć w domu. Ja, człowiek, który całe życie mieszkał na wsi, zostałem zamknięty w czterech ścianach przy telewizorze. Nie chciałem tak żyć.

- I zaczął pan pewnie szukać pracy.

- Oczywiście, szukałem, przecież Tuchola przoduje jako miasto, w którym jest najwięcej zakładów pracy chronionej. Tylko wszędzie mi mówili, że mam przyjść, jak wyzdrowieję. To bardzo okrutne w wypadku, kiedy człowiek wie, że już nie będzie widział. I zrozumiałem, że oni potrzebują do pracy zdrowych inwalidów.

- Można się załamać.

- I miałem prawo się załamać, bo co może zrobić młody człowiek w takiej sytuacji? Ja naprawdę chciałem pracować.

- Jak pan sobie poradził?

- Trafiłem do świetnego ośrodka w Gdańsku, prowadzonego przez siostry zakonne. Prawda jest taka, że ja siebie zaakceptowałem i tam akceptacji nauczyła się też moja rodzina. Mnie szlag trafiał, bo przecież są sytuacje, kiedy jestem bezradny i tłumaczyłem: pokażcie to naszym opiekunom. Niech zobaczą, że chcemy, ale brak wzroku ogranicza. Przez cały dzień moja żona chodziła z czarną opaską na oczach prowadzona przez siostrę i po całym dniu po omacku zrozumiała, jak to jest nic nie widzieć. Nikomu tego nie życzę, bo to nie jest tak, że ktoś nie ma ręki czy nogi. Osoby niewidome potrzebują pomocy innych i ta bezradność w niektórych momentach naprawdę jest nie do wytrzymania.

- Ale pan sobie poradził.

- Najpierw zacząłem uważnie słuchać spotów w telewizji. Kiedyś mnie to mało obchodziło, ale teraz zacząłem wydzwaniać do organizacji pomagających niepełnosprawnych i przekonałem się, jak bezcelowe są to działania. Dopiero za którymś razem w jeden z fundacji zapytano mnie, czy wiem, co to jest spółdzielnia socjalna. Zacząłem zgłębiać temat i okazało się, że to jest właśnie to. I to nie tylko dla mnie, ale i innych.

- Łatwo nie będzie.

- Mam pomysł, a to jest najważniejsze. Spółdzielnia socjalna to nie jest instytucja dochodowa, bo ona służy także temu, żeby wykluczeni ze społeczeństwa lub inwalidzi, ludzie, których naprawdę nikt nie chce przyjąć do pracy, skazani na nędzną rentę i siedzenie w domu, mogli wyjść na świat. Proszę mi wierzyć, ile można siedzieć w czterech ścianach? Przecież to jest nieludzkie. Pomysł jest taki, że będziemy produkować ekologiczny opał. Znalazłem firmę, która dostosuje maszyny do potrzeb osób niepełnosprawnych. Szukam też ludzi, którzy mają pomysł na to, co chcą robić - bo ktoś chce się zająć renowacją mebli, a ktoś inny drukarstwem, przecież nie każdy widzi się przy maszynie. Branże mogą być różne. Wszystkie te przedsięwzięcia mają się wzajemnie finansować. Gdzieś będziemy pod kreską, ale dołożymy z tego, co idzie lepiej. Bo tu nie chodzi o zysk, ale o to, żeby w końcu zacząć żyć.

- W tych czasach to brzmi jak z filmu.

- Mamy już własne pomieszczenie w Tucholi przy ul. Świeckiej, z kontraktem na produkcję opału, wszystko idzie w dobrym kierunku, trzeba myśleć pozytywnie, a ja wiem, że to musi się udać. Takich ludzi jak ja, pochowanych w domach, jest dużo.

- Jestem pewna, że chętni są.

- Oczywiście. Dzwonią do mnie zrozpaczeni i mówią, że już nie mogą wytrzymać, że chcą wyjść do ludzi, działać, na miarę swoich możliwości oczywiście. Padaczka, schizofrenia, problemy z alkoholem - to jest dla pracodawcy dyskryminujące. A nam naprawdę niewiele potrzeba. Niepełnosprawny to nie znaczy niepotrzebny, zepchnięty w kąt. My też mamy prawo do takiego życia, jakie mają ludzie sprawni.

Może jest nam trudniej, ale dlaczego mamy z tych praw rezygnować? Człowiek musi funkcjonować w społeczeństwie, czuć się potrzebny, bo to podnosi jego samopoczucie. Wiem coś o tym, bo sam byłem znerwicowany. W czterech ścianach nie da się żyć.

- Pomagają panu wolontariusze.

- I to jest ze 30 osób. Bardzo pomaga mi moja asystentka Dorota Szpajda, bo są rzeczy, których zrobić nie mogę - nie poprowadzę samochodu, nie przeczytam pisma z urzędu. A człowiek chce być samodzielny. Byłem już tak wściekły i zdeterminowany, że dałem ogłoszenie. Najważniejsze, że ona ma dużo zapału, bo pracy przy organizacji spółdzielni jest mnóstwo.

- Pan jest po prostu optymistą.

- Pytają mnie czasami, jak to jest mieć czarną ścianę przed oczami. Ja nie widzę przed sobą nic czarnego. Nie mam ciemności. Żyję w wiecznej jasności, bo nawet jak zasypiam, to widzę przed sobą coś jasnego. Może coś w tym jest. A dla tych, którzy chcą się ze mną skontaktować, mają pomysł na pracę, albo chcą dać niepełnosprawnym pracę, może chałupniczą, może inną, albo są zainteresowani spółdzielnią socjalną, podaję numer telefonu - 0601 829 689.

Rozmawiała BARBARA ZYBAJŁO
[email protected]

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska