Kobieta zginęła ok. godz. 10.40 w piątek. We wtorek przyjechała z Torunia z mężem do sanatorium w Ciechocinku. Byli tu rok wcześniej, także na turnusie świąteczno-noworocznym. - Bardzo się im podobało, więc namówiłem ich, by skorzystali z takiego pobytu także w tym roku - mówi syn. Dodaje, że ojciec jest zdrowy, opiekuje się mamą. Nie tylko on, cała rodzina. W Ciechocinku była też siostra.
W piątek wybierali się do kościoła. - Gdy tata zamykał drzwi pokoju, nie zauważył ani on, ani siostra, że mama wsiadła z innymi kuracjuszami do windy. Zaproponowali jej podwiezienie samochodem do kościoła. Zgodziła się, ale gdy dojechali, nie weszła do środka, chciała zaczekać na rodzinę - tyle ustalił syn. Potem po kobiecie ślad zaginął. Nie ma cienia żalu do sanatorium. - To nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ze akurat podjechała winda, a mama do niej wsiadła - mówi.
Czytaj: W Ciechocinku i okolicach wznowiono poszukiwania zaginionej kuracjuszki
Dodaje, że mama nie jest wytrzymała na zimno - Może weszła do tego kościoła, albo chciała poszukać miejsca, by się ogrzać? Może wydawało się jej, że trafi do sanatorium? - zastanawia się. Jest pewien, że nie trafiłaby, bo nawet w Toruniu blisko domu traciła orientację.
Kobiety wciąż poszukuje policja i strażacy. Dziś poszukiwania rozciągnięto na pobliski Nowy Ciechocinek i Wołuszewo, Przeszukiwane są też klatki schodowe i piwnice osiedla Spółdzielni Mieszkaniowej w pobliżu sanatorium. Syn kobiety przywiózł z Torunia ulotki ze zdjęciem zaginionej matki. Wiesza je w Ciechocinku. Gdy uświadamia sobie, że to trzecia doba poszukiwań, w oczach stają mu łzy. - Mam nadzieję, że mama jest gdzieś w cieple - mówi cicho.
- Ktoś zadzwonił do siostry i powiedział, że widział, jak osobę o podanym rysopisie, prowadzoną przez kogoś do autobusu. Jeśli gdzieś wsiadła, mogła wysiąść wszędzie. Nie ma orientacji w terenie - mówi Krzysztof Dąbrowski
Mąż kobiety jest w szoku. Nie chce rozmawiać w dziennikarzami.
Czytaj e-wydanie »