Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzynaście samochodów, sześć dni, siedem konserw, dwa chleby i 1001 przygód

Roman Laudański
- Dzięki uprzejmości uczestników rajdu starych syrenek i warszaw autostop kończyliśmy w takich maszynach - mówi Maciej.
- Dzięki uprzejmości uczestników rajdu starych syrenek i warszaw autostop kończyliśmy w takich maszynach - mówi Maciej. archiwum prywatne
Autostop na trasie Sopot - Amsterdam - Toruń. - Gdy się chce, można wszystko, nawet bez pieniędzy - napisał na Facebooku Maciej, student historii UMK.

W długi majowy weekend Polski Klub Przygody już po raz czternasty zorganizował Międzynarodowe Mistrzostwa Autostopowe. Tym razem trasa wiodła z Sopotu do Amsterdamu.

Przed nimi tysiąc trzysta kilometrów przez Polskę, Niemcy do Amsterdamu. Monika (resocjalizacja, UMK w Toruniu) już w ubiegłym roku dotarła autostopem do Pragi. Namówiła Macieja. Na starcie w Sopocie stawiło się około 200 par autostopowiczów. Każda dostała mapy Europy i Amsterdamu, z adresem pola namiotowego i numery startowe. Zasady są proste: nie można korzystać z pociągów, PKS-u. Wyjątkiem jest komunikacja miejska, by dojechać na rogatki.

Wystartowali 30 kwietnia w południe z Sopotu.

Rumia - Słupsk

W Rumi nie zdążyli wystawić kciuka, a już zatrzymało się młode małżeństwo, które samo chciało wystartować. Z nimi dojechali do Lęborka. Później następna okazja.

- Nie zachowaliśmy czujności przy wjeździe do Słupska i kosztowało nas to 10 km wędrówki z plecakami - opowiadają Monika i Maciej. - Fajne były komentarze przechodniów: Dokąd lecicie z tymi plecakami? Do Amsterdamu? Jesteście szaleni! Przechodnie, rowerzyści życzyli nam powodzenia i szczęścia.

Słupsk-Kołbaskowo

Przy obwodnicy Słupska czekało już kilka innych par autostopowiczów. Jedni preferują małego stopa - biorą wszystko, jak leci. Podjeżdżają po kilka, kilkanaście kilometrów. Inni czekają na dłuższą trasę. Po czterech godzinach czekania, błagania, proszenia - zabrało ich małżeństwo ze Szczecina.

Dojechali na stację benzynową w okolicy przejścia w Kołbaskowie. Wieczór. Zimno. Konkurencja rośnie, bo dociera coraz więcej uczestników mistrzostw.

- Zagadywaliśmy kierowców każdego samochodu, czy możemy się z nimi zabrać - opowiada Maciej. - Najbardziej dziwili się Rosjanie: Polacy tacy bogaci, a stopem jeżdżą. Kierowcy tirów chcieli pomóc, ale obowiązywał ich zakaz poruszania się po drogach pierwszego maja.

Musieli uważać na celników, którzy patrolowali autostradę i grozili mandatami za łapanie przy niej stopa. Obsługa stacji pozwoliła przenocować wszystkim na podłodze restauracji.

Kołbaskowo-Amsterdam

Pobudka. Niewyspani i zrezygnowani. Humory do bani i pierwsze myśli, że jak nic nie złapią, to wracają lub przejadą się kawałek po Polsce. Przypadkiem przed stacją zaczepiają kierowcę ze Słupska, który jechał do pracy w Hadze. Przejechali z nim całe Niemcy. Po drodze, już w Holandii, mijali kawalkadę starych syrenek i warszaw. Jak się później okazało, był to rajd z Polski do Edynburga przez Amsterdam.
- Spotkaliśmy się z nimi na holenderskiej stacji benzynowej, na której zepsuł się samochód naszego kierowcy - uśmiechają się. - No to ruszyliśmy do "królowych szos". A tu problem. W rajdzie uczestniczyły całe rodziny, bagażniki zapchane, a my we dwoje z wielkimi plecakami. W końcu komandorka rajdu rozdzieliła nas, i Monika syrenką, a ja warszawą z prędkością 70 km/godz wjechaliśmy z fasonem do Iimuiden pod Amsterdamem! Co dalej?

Najpierw podrzuciła ich kawałek młoda Holenderka.
Maciej: - Znowu stoimy, stoimy, już chciałem iść dalej, ale Monika uspokaja: poczekaj, zaraz coś stanie. Rzeczywiście zatrzymał się małym autem surfer. Luz, deski na dachu, instruktor windsurfingu z Morza Północnego. Ledwo upchnęliśmy się w środku.

Amsterdam - meta

Przez dzielnice przemysłowe dojechali w okolice pola namiotowego. Turek z kabrioletu sam się zatrzymał i pokierował ich na metę.
- Dotarliśmy jako 71. para - nie ukrywają satysfakcji. - Zwycięzcy - studenci z Gdańska przebrani za lekarzy - pokonali trasę w niecałe 17 godzin. My, z przygodami, w prawie 30 godzin. Łut szczęścia, jak to na drodze.

Holendrzy - niesamowicie sympatyczni i otwarci. W przeciwieństwie do Niemców - chętnie rozmawiają po angielsku. Amsterdam zjawiskowy, pełny zachwycających kanałów, wszędzie mnóstwo rowerów, a nad miastem unosi się słodko-kwaśny zapach marihuany. Szalone dwa dni po mieście. Dzielnica "czerwonych latarni". Samotnych mężczyzn kobiety prawie siłą wciągają do swoich przybytków. Prostytutki z wszystkich stron świata. Stare i młode. Same kontrasty: z jednej strony ulicy kościół, z drugiej burdel, w którego witrynach tańczą panienki.

- Poznaliśmy fantastycznych ludzi, każdy autostopowicz, nawet na tej samej trasie, przeżywał swoje historie - opowiada Maciej. - "Werbel" z Torunia padał na drogę i bił "allahy", żeby tylko kogoś zatrzymać. Pokazywał nogi, wypinał tyłek. My "meksykańską falą" lub "pajacykami" zwracaliśmy na siebie uwagę.
Doba na polu namiotowym kosztowała 10 euro od osoby, to jedyne koszty wyprawy. Trzeciego maja rozdanie pucharów, gadżetów i certyfikatów zakończyło mistrzostwa.
I dalej radźcie sobie sami!

Amsterdam - Niemcy

Z parą studentek z Warszawy wychodzili z Amsterdamu. Do obwodnicy kawał drogi. Siedem kilometrów z plecakami. Turek, którego pytali o drogę, zdziwił się bardzo: Po co wam obwodnica? Przecież tam nie ma żadnych knajp czy imprez! Pożegnalny "żółwik" i dalej w drogę. Z przygodami dotarli do autobany. Szczere pole. Żadnej stacji. Zaraz podjechał samochód z policjantem po cywilu. Za łapanie stopa przy autostradzie grozi wysoki mandat, to zaczęli kombinować.
- Co tu robicie?
- Stoimy.
- Stoicie i co?
- I patrzymy na konie.
Na szczęście za płotem była farma z gigantycznym wybiegiem pełnym koni.
- Co będziecie robić?
- Patrzeć na konie.
- Policjant nie złapał nas na gorącym uczynku, ale zaparkował kawałek dalej i pilnował, co dalej zrobimy - opowiadają. Stacja benzynowa 25 kilometrów od nich. Pieszo - cały dzień. Wszyscy źli, wkurzeni. Ogrodzenie farmy pod napięciem, ale na trzy - cztery zaczęli razem wołać: help!
- Usłyszeli nas właściciele stadniny i tak trafiliśmy do przesympatycznych holenderskich farmerów, którzy nie dość, że nas ugościli, to jeszcze zawieźli do Niemiec, a nie na pierwszą stację benzynową. Kierowca z synem przez całą drogę popalali "maryśkę". Młodzieniec pociąga od 12 roku życia. Obydwaj deklarowali, że kochają trawę! Prawdziwi latający Holendrzy z farmy uważający polskie papierosy za zbyt mocne.

Niemcy - Polska

GPS zaprowadził Holendrów pod hotel w Osnabruck. Do autostrady znowu daleko. Zmierzch, zimno.
W hotelu skończyła się jakaś konferencja i wyszła do nich Niemka zainteresowana naszymi plecakami.
- Wyjaśniliśmy, o co chodzi, ona zaczęła prosić o pomoc innych Niemców, którzy przyszli nas oglądać - wspominają. - Dla nich Polak równa się złodziej. Nikt nie chciał nas podrzuć do najbliższej stacji.
Maciej: - Jeden z naszych wykładowców żartował kiedyś, że dobry Niemiec to taki, który wysadza się w powietrze w imię Rzeczypospolitej. Coś w tym jest.

Pomogła Niemka, która zainteresowała się nimi pierwsza. Po drodze okazało się, że jej rodzice mieszkali przed wojną ...pod Bydgoszczą! I wszystko stało się jasne, dlaczego mogli na nią liczyć.
Na stacji wreszcie swoi - pełno polskich tirów. Jeden kierowca uziemiony był przez tachograf na dziewięć godzin. Zapadła noc. Na zewnątrz coraz zimniej, a on pozwolił im przespać się w kabinie. W pięć osób! Poczęstował piwem, zrobił herbaty.
Opowiadał, że kiedyś kierowcy tirów rozmawiali ze sobą na parkingach. Teraz nie ma integracji. Każdy staje, zasłania okna, odpala laptopa i ogląda filmy. Kierowca wspominał trasy do Rosji i Hiszpanii, gdzie strasznie kradną. Kiedyś jechał do Anglii, a we Francji jakiś Murzyn wbił mu się pod plandekę. Przez CB-radio zawołał kumpla, zjechali na parking, podnoszą plandekę, a Murzyn - na ich widok - puka się w czoło. Jeszcze był wściekły, bo chciał jechać w inną stronę.
Monika: - Nasz kierowca przez CB załatwił Kasi i Agnieszce, studentkom z Warszawy, tira do stolicy. Nam też pomógł przesiąść się do kolegi jadącego w kierunku Bydgoszczy.

Cierpliwość przy drodze

- W takiej trasie odzyskujesz wiarę ludzi - mówi Maciej. - Człowiek człowiekowi wcale nie jest wilkiem. Obcy ludzie pomagają ci przejechać kilkaset kilometrów, dzielą się z tobą kanapkami, kawą i piwem. Opowiadają swoje życie, a ty słuchasz lub gadasz jak najęty, kiedy tylko opadają powieki kierowcy. Megapozytywni ludzie. Autostopowicz jest pozytywnie zakręcony. Nawet w nieprzyjemnych momentach. Chłopak z Bydgoszczy z dziewczyną nocował w namiocie przy drodze. W środku nocy podjechali do nich skini, którzy nie mieli przyjaznych zamiarów. Spłoszył ich przypadkowy samochód. Następnego dnia dowiedzieli się, że w pobliskim miasteczku odbywał się zjazd neonazistów.

Zapewniają, że autostop uczy też cierpliwości. Były chwile zwątpienia, kiedy nie udawało się nikogo zatrzymać. Przeżyli na mielonkach, płatkach śniadaniowych, serze, wodzie i polskim chlebie. Do tego namiot, dwa śpiwory, karimaty i rzeczy do przebrania.

- To była podróż za jeden uśmiech - opowiadają. - Uśmiechaliśmy się do ludzi, a oni nam pomagali. Wszystko polega na czekaniu na odpowiedniego kierowcę, pisali o tym autorzy książki "Prowadził nas los". Oni w pięć lat objechali cały świat stopem.
Zapewniają, że droga wciągnęła ich na dobre. Poznali ludzi, którzy chcą ruszyć na Bałkany. Pojadą z nimi.
Oczywiście autostopem!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska