- Negocjacje miedzy Parlamentem Europejskim a rządami poszczególnych państw, w sprawie budżetu na przyszły rok, zakończyły się fiaskiem. Koniec roku jest blisko i już raczej nie ma szans na porozumienie, skoro nie udało się to przez ostatnie sześć miesięcy... - Myślę, że to już nie jest możliwe, chociaż mam oczywiście taką nadzieję.
- Wszystko wskazuje więc na to, że wydatki UE będą opierać się na niekorzystnym dla odbiorców dotacji prowizorium? Na ile jest to niebezpieczne dla takiego kraju, jak choćby Polska? - Wiążą się z tym problemy z uzyskaniem pieniędzy na bieżące inwestycje. Dlatego mogą być nieco opóźnione lub samorządy zaciągną na nie kolejne kredyty.
Prowizoryczny budżet to mniej pieniędzy na dotacje i nieregularne ich przekazywanie. Na samorządy spadnie też choćby finansowanie dopłat dla rolników.
- Nie brzmi to optymistyczne. Jeden z pańskich kolegów po fachu martwi się mówiąc, że to jakby zabrakło sterydów dla sportowców. Unia finansuje przecież wiele przedsięwzięć... - Niektórzy ekonomiści przesadzają, bo dramatu nie będzie! Nie oznacza to bowiem, że w ogóle nie będzie pieniędzy na inwestycje. A i teraz samorządy zadłużają się, by dostać fundusze z UE.
- No tak, gdyż żeby je otrzymać, trzeba mieć sporo swoich pieniędzy, których - w większości przypadków - brak, więc i tak samorządy biorą kredyty. - Jest dokładnie tak, jak pani mówi. Ale mnie bardziej martwi co innego! To, że Unia nie potrafi dogadać się w sprawie budżetu mając poważniejsze problemy.
- Myśli pan na pewno o niepokojących sygnałach nadchodzących z Irlandii? - Oczywiście, te kłopoty również dotyczą Polaków, szczególnie tych, którzy tam pracują i ich rodzin. Jednak finał może, na szczęście, nie być tak tragiczny, jak w Grecji.
Unia ma w dyspozycji 750 mld euro na pomoc dla takich krajów. Grecja dostała 110 mld euro, Irlandia będzie potrzebowała góra 70 miliardów. Jednak i w tym przypadku potrzebne będzie porozumienie.
Czytaj też: Marek Zuber: Deficyt przekroczy 100 mld zł? Trzeba będzie szukać dużych oszczędności!