Wszystko to prawda - w skali makroekonomicznej jesteśmy wyróżniającym się państwem aspirującym do pierwszej dwudziestki największych gospodarek świata. Premier podkreślił wczoraj, że polski Produkt Krajowy Brutto podwoił się w ciągu mijającego dziesięciolecia. Tu też nie ma propagandy - wstępując do UE polski PKB wynosił 885 mld zł, a dziś to 1641 mld.
Ale z dziennikarskiej ciekawości porównałem wskaźniki ekonomiczne z 2004 i 2014 roku. Okazuje się - wbrew temu, co mówił Donald Tusk - że na ten sukces można też spojrzeć inaczej. I wówczas okazuje się, że premier mówił o szklance do połowy pełnej, a statystyka - do połowy pustej. Otóż inne kraje też nie marnowały czasu - dziesięć lat temu nasza gospodarka była na 26. miejscu w świecie, a dziś - na 23. Nie chcę się czepiać, ale sukces tych dziesięciu lat w Unii ma też ciemniejsze strony, o których tak niewiele słychać z kancelarii premiera.
Prócz makroekonomicznych wskaźników są jeszcze niby "drobniejsze", ale dla nas, zwykłych ludzi najważniejsze. Myślę o pogłębiającej się z roku na rok przepaści dzielącej bogatych i biednych. Mam na myśli bezrobocie, szczególnie bardzo młodych ludzi, którym grozi stałe wykluczenie społeczne. I wreszcie exodus młodych za granicę - to już ponad dwa miliony ludzi z inicjatywą. Nie rozwiązana dotąd sprawa dostępności do lekarzy specjalistów, niewiadome emerytury itd.
Jednak uderzmy się w piersi - winni są też wyborcy. Ze zgrozą oglądam np. spot reklamowy mazowieckiej kandydatki Twojego Ruchu, w którym tak zachęca do głosowania na siebie: "Mam w dupie politykę, mam w dupie Krym, mam w dupie wasze wojny!" Jeśli dziewczę wyląduje w Brukseli to nie za sprawą Tuska i Platformy.
Czytaj e-wydanie »