- Się narobiło! Napisaliśmy, że Wasilewski woli pieczenie chleba od zawodu lekarza i się kobiety przestraszyły, że nie będzie ich już teraz leczył. Tymczasem...
- ... trochę prawdy w tym jest, bo przez dwadzieścia lat też byłem ginekologiem, a potem zabrałem się za piekarstwo. Ale nazwisko Wasilewski to przypadek, żadna rodzina. Nawet się z tym panem nie znamy.
- Skąd ten pomysł, żeby rzucić zawód medyka? Koledzy nie pukali się w czoło?
- Wtedy się pukali. Rodzina też była zbulwersowana. Ale dzisiaj, gdy z kolegami rozmawiam - mówią: ty byłeś z nas najmądrzejszy. Bałem się zawału. Miałem świeżo w pamięci kolegę urologa, który skończył operację, ściągnął rękawice i osunął się na ziemię. I było po nim. No i do tego jeszcze ten pech, gdy po raz czwarty wylosowałem na oddziale dyżur w sylwestra. Znowu nie mogłem pojechać do rodziny, do Łodzi. Wściekłem się i położyłem ordynatorowi papiery. Wkurzył mnie też wtedy taki szef brygady, która nam szpital remontowała. - Widzisz, ty jeździsz polonezem, ja - fiatem, a on - bywa tu tylko czasami, a jeździ mercedesem - powiedziałem do szefa. I odszedłem.
- Potem się poprawiło, bo też jeździł pan mercedesem...
- Jeździłem. Ale doszedłem do wniosku, że są lepsze samochody. Na przykład Lexus 450 z napędem hybrydowym, którym teraz jeżdżę. Też się koledzy pukali w czoło, gdy mówiłem, że nie ma co jeździć dwa razy tą samą marką i zmieniałem mercedesa.
- Wykalkulował pan sobie, że tego "merola" można się najszybciej dorobić na pieczeniu chleba?
- A skąd! Ja przecież nie byłem do niczego przygotowany. Wiedziałem tylko, że muszę założyć jakąś firmę. A, że wtedy był w Polsce wielki run na bagietki, pomyślałem, że może to? W Warszawie znalazłem nawet jakichś Francuzów, którzy gotowi byli kupić maszyny i załatwić kredyt. Sam wziąłem słownik i zacząłem szukać nazwy dla firmy. Wybrałem słowo "Baton", a potem okazało się, że z francuskiego, to jest właśnie bardzo wydłużony chleb. Z tej transakcji jednak nic nie wyszło i podobny interes ubiłem potem z Niemcami. Oczywiście, pół roku później run na bagietki już się skończył i trzeba było szukać innego pomysłu na spłacenie długów. Ale powiem, że jakoś poszło, bo z 80 firm, które dostały kredyt na działalność, byłem wśród czterech, które swoje zadłużenie spłaciły jako pierwsze. Oczywiście, po drodze bywało też śmiesznie. Kiedyś o 5 rano przywożę partię chleba do sklepu w Fordonie, a tam otwiera mi moja była pacjentka i woła w drzwiach: o Jezu! Pan doktor? Dzień dobry! Na szczęście się nie speszyłem.
- I w tej nowej pracy nigdy stresu nie było?
- Dużo mniej. Tak sobie tę robotę ustawiłem, że się nie denerwuję. Ludzie biorą pieniądze, to odpowiadają za to, co robią. Wiedzą, że nawet, gdy się ktoś do sklepu włamie (odpukać!), to w nocy do szefa nie ma co dzwonić. Bo ja nic nie zmienię. Poza tym - tu jest więcej kreatywnego myślenia. No i, na szczęście, pieniędzy też więcej.
- Gdyby jeszcze raz miał pan podejmować decyzję o tym, by zmienić swoje życie, wybrałby to samo?
- Nie mam temu nic do zarzucenia. Większe pieniądze pewnie można zrobić na narkotykach i handlu bronią. Ale tego nie brałem pod uwagę. Czasem tylko żałuję, że znów wybrałem taką robotę, że pracować trzeba w piątek, sobotę i niedzielę. Ale nie narzekam, jestem do życia nastawiony optymistycznie.
- Zgadza się pan z tym, że... nie z każdej mąki będzie chleb?
- Chyba jednak z każdej uda się go wypiec. Bo nawet, gdy mąka jest zła, to dodatki są tak różnorodne, że można wspomóc ten wypiek. Poza tym - dziś naprawdę rzadko kiedy trafia się zła mąka. Piekarze nie kupują w ciemno, u przypadkowych producentów. Korzystają z oferty sprawdzonych, stałych dostawców. Dlatego młyny też nie mogą sobie pozwolić na to, by oferować byle jaką mąkę.
- Jakim jest pan szefem?
- Różnie to bywa. W sumie jestem cholerykiem, więc zdarza się, że się wydrę. Ale za chwilę wszystko wraca do normy. Mogę nawet iść na wódkę z tym, na którego krzyczałem.
- A czym można pana wkurzyć?
- To zależy od tego, jak się rano wstanie. Czasem jest tak, że od początku dnia wszystko nie wychodzi i denerwuje.
- Wtedy wszyscy wiedzą, że lepiej do pana gabinetu nie wchodzić...?
- Wiedzą. I nie wchodzą. Ale także dlatego, że mnie tu wtedy nie ma. Wyjeżdżam, umawiam się z kimś sympatycznym na kawę. Rozmowa dobrze rozładowuje.
- Czym można zrobić panu przyjemność?
- Największą przyjemność mam chyba wtedy, gdy tu, w pracy, ludzie rzadko mówią mi na temat tego, co dzieje się w firmie. To znaczy, że wszystko się kręci.
- Co jest pana największą wadą i zaletą?
- Wada - to chyba zbytnia nerwowość. A zaleta? Chyba to, że jestem dość sprawny organizacyjnie. Umiem objąć wszystko i nieźle zarządzam. Przychodzę do firmy na 8 rano, a kończę przed 16. I roboty do domu nie zabieram. A bez pracy naprawdę mogę żyć.
- A w domu - kto rządzi?
- Każdy myśli... że on!
- Spróbujmy na szybko upiec taki mały bochenek Wasilewskiego. Bardzo lubię ...
- ... sport. Taki z pilotem na kanapie, też. Najchętniej oglądam mecze piłki nożnej. A w każdej lidze mam swoją ulubioną drużynę. W hiszpańskiej - FC Barcelona, we francuskiej - Olimpique Marsylia, w angielskiej - Manchester United. Kiedyś grałem w koszykówkę, więc może dlatego teraz sponsoruję trochę żeńską drużynę Kadusa. Trochę też jeszcze pływam.
- Nie cierpię...
- ... włoskich piłkarzy.
- A jak Boniek grał we włoskiej lidze?
- To grał. I tyle.
- Choćby nie wiem co, zawsze znajdę czas na ...
- ... obejrzenie meczu piłkarskiego. W polskiej lidze też.
- Boję się ...
- ... że mam tu za mało miejsca na rozwinięcie produkcji. Gdy w roku 1996 zaczynaliśmy tu wypiek, wtedy wydawało się, że mamy już to, co chcieliśmy. Tak nam się poprawiły warunki produkcji i pracy. Ale teraz myślimy o tym, by wejść na rynek z produkcją cukierniczą (przynajmniej w naszych firmowych sklepach) i może się okazać nam tu zbyt ciasno.
- Chciałbym pojechać ...
- Nie lubię dalekich podróży samolotem. Tym bardziej, że polskimi liniami niełatwo szybko dostać się gdziekolwiek. Kto to widział, żeby do Wenecji, czyli nie więcej niż 1100 km, lecieć 6 godzin! I pewnie dlatego nigdy nie wybiorę się do Australii, choć może miałbym ochotę zobaczyć ją z bliska. Brazylię zresztą - też.
- Może własny samolot by się przydał?
- Myślałem o tym, ale na stare lata już mi się nie chce uczyć pilotowania.
- A miejsce, które widziałem, zauroczyło i chciałbym tam szybko wrócić?
- Nigdy nie wracam w to samo miejsce. Stawiam na nowe rzeczy i miejsca.
- Jak pan sobie radzi w kuchni?
- Nieźle. Prawie wszystko umiem sam zrobić.
- Której z domowych prac najbardziej pan nie lubi?
- Mycia okien. Chociaż przyznaję, że nie robię tego.
- Co pana drażni w Bydgoszczy?
- Gdy przyjechałem tu z Łodzi, to najbardziej drażniły mnie te kolejki ludzi przyzwoicie oczekujących na przyjazd autobusu czy tramwaju. Jakoś przywykłem do tłumu, który atakuje drzwi ledwie zdąży je motorniczy otworzyć i wypuścić wysiadających. Potem nie mogłem się przyzwyczaić, że tu się idzie do kogoś z wizytą i zaczyna się spotkanie od kawy i ciasta, a dopiero potem je się kolację. W Łodzi było odwrotnie. W przychodni na lotnisku, gdy zacząłem prace drażniło mnie, gdy ktoś mówił, że musi pocukrować herbatę albo, że trzeba zakluczyć drzwi. Dziś, najbardziej drażni mnie takie krótkowzroczne myślenie - buduje się jedną nitkę ul. Kamiennej i jednopasmową przeprawę mostową, bo... niby na więcej nie ma pieniędzy. A przecież wystarczyłoby dołożyć tylko jedną trzecią więcej i mieć inwestycje na lata. Władze jakoś dziwnie oszczędzają.
- Które cechy u kobiety ceni pan najbardziej?
- Kobiecość. Także subtelność i urodę.
- A gdyby tylko oczy miały wybierać?
- To też najpierw wybrałyby oczy. Można w nich dużo zobaczyć. Oczywiście, czasem można się pomylić.
Andrzej Wasilewski
Znak Zodiaku - Ryby
Ulubiony smak - nie zastanawiam się nad tym
Kolor - taki jak we fladze rumuńskiej: lekki pomarańcz, granat i czerwień
Zapach - nie mam
Kwiat - storczyk
Alkohol - wódka
Auto - lexus z napędem hybrydowym