Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urszula Dudziak: - Jestem fanką swojego wieku!

rozmawiała Jolanta Zielazna
Fani talentu Urszuli Dudziak nie mieścili się w dwóch salach biblioteki. Liczna grupa obserwowała spotkanie z dziedzińca, przyklejona do okien.
Fani talentu Urszuli Dudziak nie mieścili się w dwóch salach biblioteki. Liczna grupa obserwowała spotkanie z dziedzińca, przyklejona do okien. Andrzej Muszyński
- Będę miała zawsze błysk w oczach, ciekawość świata, będę biegać, latać, dopóki tylko sił wystarczy - mówi wokalistka Urszula Dudziak.

Urszula Dudziak

Urszula Dudziak

Światowej sławy wokalistka jazzowa we wtorek promowała w Bydgoszczy swoją pie-rwszą (zapowiada, że będą następne) autobiograficzną książkę "Wyśpiewam wam wszystko". Artystka opowia-dała o swoim życiu zawodo-wym i prywatnym, związku z Jerzym Kosińskim - najwię-kszą miłością jej życia. Za-mierza poświęcić mu oddzie-lną książkę. Za swój pisarski debiut dostała nominację do
Róż Gali w kategorii debiut.
Jako solistka zadebiutowała w 1958 roku w zespole Krzy-sztofa Komedy. W 1964 roku zaczęła współ-pracę z późniejszym mężem Michałem Urbaniakiem. Koncertowała na wszystkich kontynentach, poza Australią. Nagrała ponad 50 płyt, a jej "Papaya" zaczęła żyć swoim życiem.
Spotkanie z Urszulą Dudziak Wojewódzka i Miejska Biblio-teka Publiczna w Bydgoszczy zorganizowała w ramach programu Dyskusyjne Kluby Książki we współpracy z Instytutem Książki.

- Muzyka i śpiew są dla pani życiem, ale powietrzem, mam wrażenie, publiczność.
- Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym śpiewać, żyć i funkcjonować bez publiczności! Jestem uzależniona, to chyba jakiś rodzaj hazardu. Zawsze czekam z utęsknieniem, bo dla mnie spotkanie z publicznością jest jak spotkanie z mężczyzną. Taka randka w ciemno: nie wiem, kim on jest, ale bardzo mi się podoba i chcę zrobić wszystko, żeby się we mnie zakochał. Wychodzę na scenę i widzę publiczność - to jest właśnie ten facet cudowny - robię wszystko, żeby się czuł wyjątkowy, kochany i żeby mnie pokochał. To jest sprzężenie zwrotne - my się nakręcamy wzajemnie. Daję publiczności coś wyjątkowego i dostaję jeszcze coś lepszego. Cudowne, pełne optymizmu, rado-ści, troski, miłości - nabożeństwo.

- Za kilkanaście dni będzie pani świętować urodziny. Aż trudno uwierzyć które, a mówi pani o tym bez skrępowania.
- Bez skrępowania mówię: Słuchajcie, za rok kończę 70 lat! Jestem kobietą dojrzałą, nie jestem staruszką! Może kiedyś będę, ale będę wesołą staruszką. Będę miała zawsze błysk w oczach, ciekawość świata, będę biegać, latać, dopóki tylko sił wystarczy. Tak mi jest dobrze na świecie! Teraz jestem w tym wieku, kiedy mam wszystko naraz, czyli wszystko to, co mamy w życiu "po drodze", "od czasu do czasu", bo coś przeszkadza, robi psikusy. A ja teraz mam pewną mądrość życiową dzięki swoim przeżyciom, mam poczucie humoru i mam nadzieję, że to, co robię, przydaje się ludziom, żeby się im żyło lepiej i szczęśliwiej.

- Nawet coś o misji pani wspomniała.
- To jest bardzo ważne dla kobiet ode mnie młodszych, w moim wieku i starszych - przy tych nieprzyjaznych stereotypach, że to już tylko czas na wnuki i niewiele więcej - pokazać dobrą myśl, dobry stan umysłu, optymizm, energię, wiarę w siebie, w to, że jeszcze mam bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Ząb czasu gryzie wszystkich jednakowo i trzeba z każdej chwili korzystać najpiękniej, jak można. Fajnie jest mieć tyle lat, co mam. Dziwię się wszystkiemu dookoła, szczególnie ludziom, którzy robią z igły widły, przejmują się niepotrzebnie, tracą energię, stresują się bez sensu.

- Bardziej smakują owoce młodości czy dojrzałości?
- Myślę, że to jest kombinacja. W tej chwili owoce dojrzałości są naprawdę pyszne, można docenić ich smak, rozkoszować się. Ja jestem naprawdę wielką fanką mojego wieku.

- Powiedziała pani przy jakiejś okazji: Jestem w świetnej formie wokalno-psychiczno-fizycznej, gotowa na przygodę. Młoda osoba z długim doświadczeniem. Skąd to się bierze?
- Powiedziałabym: jestem młodą kobietą z długim stażem. To jest umiejętność popatrzenia na swoje przeszłe życie beż żadnego żalu, pretensji, zazdrości, bez jakiejś smugi cienia, obwiniania wszystkich dookoła. Ja tego nie mam. Uważam, że to jest absolutnie niepotrzebne, wręcz szkodliwe. Trzeba być ponad to. I jeśli coś się w życiu stało złego - uczyć się z tego, wyciągać wnioski. Mądrzeć, po prostu mądrzeć. Chyba naprawdę nie chciałabym być teraz młodym szczawiem, błąkać się, nie wiedzieć, co robić, jak sobie poradzić. Nie robię już podstawowych błędów, poznałam sekret tego, żeby się dobrze czuć. Po prostu trzeba o siebie dbać, być dobrym dla siebie i innych, kochać siebie i innych. Stan umysłu jest najważniejszy.

- Kiedy pojawił się pomysł napisania książki?
- Przymierzałam się od wielu lat, a tego zaczęła się domagać publiczność, bo dużo opowiadałam tych historyjek na scenie. I kiedyś ktoś przyszedł i mówi: Dlaczego pani nie spisze tego, co opowiada na scenie? Pomyślałam sobie: Wow, może rzeczywiście to dobry pomysł?

- W książce jest szybki numerek z nieznajomym...
- (śmiech) Tak, tak

- ... narkotyki, ruletka, alkohol...
- Nigdy nie byłam uzależniona!

- ... jest walka z rakiem piersi, mówi pani o swoim związku z Jerzym Kosińskim. Duża szczerość i odwaga. Nie miała pani przed tym oporów?
- Jestem osobą szczerą, ale pytałam moje córki: Kasię i Mikę, jak daleko mogę pójść? Dały mi wolną rękę. Powiedziały: Mamo, uważamy, że powinnaś zrobić to, co czujesz. Ja nie mam się czego wstydzić. Nikomu nie zrobiłam krzywdy, jeśli poszłam do łóżka z facetem, którego nie znałam. Ruletka? To były moje pieniądze.

- Co takiego było w Jerzym Kosińskim, że panią zauroczył? Co miał, czego nie miał choćby poprzedni mąż?
- Nie lubię mówić, czego on nie miał, bo Michał miał takie rzeczy, których Jerzy nie miał. Nie można tak porównywać, bo każdy jest inny. Jurek miał niesamowity magnetyzm w sobie, charyzmę. Wchodził do pokoju i wszyscy zaraz przestawali rozmawiać. Przede wszystkim imponował mi swoją inteligencją, erudycją, niesamowitą błyskotliwością. Był bardzo szarmancki, dżentelmen. Jego komentarze były zawsze takie na pograniczu - jeszcze słowo i komuś by zrobił krzywdę, ale on tego nie robił. To wymaga niesamowitego intelektu. Kochał muzykę, był wesoły, zabawny, miał poczucie humoru. Przystojny, piękne ciało... No, po prostu... Ale miał też w sobie diabła. Potrafił mnie czasami tak sterroryzować... Z Jurkiem było niebo i piekło. Żeby było niebo, musiało być piekło... Napiszę to jeszcze w książce.

- Zauroczył panią na długo, zanim byliście z sobą. Pisze pani, że kiedyś minęliście się na ulicy...
- Tak, chciałam go wtedy zaczepić. On miał potem do mnie żal: Uleńko, dlaczego mnie wtedy nie zaczepiłaś? Dlaczego nie poznałem ciebie wtedy? Wszystko wyglądałoby inaczej.

- Zastanawiała się pani kiedyś nad jego śmiercią?
- Zastanawiałam się, bo były różne spekulacje, czasami straszliwe. Zawsze się zastanawiam, jak ludzie odbierają sobie życie. Mogę powiedzieć, że on się do tego bardzo długo przygotowywał. Gdy go poznałam, już mówił o samobójstwie. Powiedział, że jest znudzony wszystkim, że już więcej nic nie napisze, jego właściwie już nic nie czeka. Potem przestał o tym mówić, ale później temat znowu się pojawił. Z perspektywy czasu, jak sobie przypominam, pod koniec życia Jurek był bardzo nieszczęśliwy. Myślałam, że może moja miłość go uratuje, ale nie.

- Mówiła pani, że jest łasa na oklaski, lubi być w centrum zainteresowania, chwalona i chwaląca się. Ale dopiero od jakiegoś czasu tak jest.
- Gdy przyjechałam do Nowego Jorku, podszedł do mnie kiedyś John Wilson, świetny recenzent z New York Times i mówi, że jestem nieprawdopodobna! Fantastyczna! Ja się zaczęłam wycofywać, wyjaśniać, że dopiero zaczynam, czego on ode mnie chce? Ale szybko się zastanowiłam: Wiadomo, że on jest świetny, zna się i ja mam podważać jego zdanie? Nie wierzę w siebie? To jak można we mnie wierzyć? Szybko to pojęłam. Najpierw na takie komplementy mówiłam "Dziękuję", potem "Tak, ma pan rację". Pozbyłam się fałszywej skromności, ale mam dystans. Nie jestem idealna, ale wiem, że jak się mówi dobrze o sobie i innych, jak tworzy się taki fajny klimat życzliwości, to działa jak magnes. Naprawdę, jak magnes. Ja w ogóle się nie spieszę i mam zielone światło. Tylko dlatego, że tak podchodzę do życia, wszystko mi się układa.

Czytaj:Po sukcesie "Zmierzchu" na rynku bryluje "50 twarzy Greya"

- Z dużym sentymentem wspomina pani w książce dom, rodziców. Zawsze jest "tatuś", a nie ojciec. Co dał pani rodzinny dom?
- Nie wyobrażam sobie, żebym mogła mówić inaczej niż tatuś. Moje dzieci - Kasia ma 33 lata, Mika 32 - mówią na mnie mamuś, mamusiu, mamuniu.
Tatuś, mamusia - zawsze u nas tak było. Rodzice żyli razem 54 lata. Zmarli 3 miesiące po sobie, mając 84 lata. U nas tatuś zawsze, kiedy wychodził do pracy, całował mamę w policzek i w rękę. Wracał - to samo. Mówili do siebie per "gołąbeczku". Zawsze byli razem, zawsze z szacunkiem do siebie. Wyrosłam w szczęśliwym domu. To są zdrowe korzenie, bardzo wartościowa baza, z której można korzystać przez całe życie. Może dlatego jestem taka, jaka jestem, jest mi tak dobrze.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska