Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urzędnicy próbują boleśnie zaszkodzić kulturze

Karina Obara
Karina Obara
Ten mem wymyślił toruński artysta Marcin Gładych. Robi karierę na portalach społecznościowych
Ten mem wymyślił toruński artysta Marcin Gładych. Robi karierę na portalach społecznościowych Facebook
Gdy urzędnicy zaczynają grzebać w kulturze, to zwykle więcej w niej psują niż poprawiają. A dobry artysta jest wściekle subiektywny. Bo to odróżnia sztukę od banału. Władza o tym zapomina.

Województwo kujawsko-pomorskie wyrasta na taki region w Polsce - obok Wrocławia - gdzie urzędnicy próbują boleśnie zaszkodzić kulturze. Wprawdzie we Wrocławiu chodzi o polityczne zmiany w Teatrze Polskim, gdzie odkąd dyrektorem został PiS-owski pomazaniec Cezary Morawski, aktorzy zamiast sztuką, zajmują się polityką; jednak i u nas teatry w Bydgoszczy i w Toruniu przechodzą poważne turbulencje.

Zaczęło się od pożegnania ponad rok temu wieloletniej dyrektor Horzycy Jadwigi Oleradzkiej, która do dziś nie może odżałować straty, jaką było dla niej przymusowe odejście na emeryturę. Chciała jeszcze kierować teatrem, ale okazało się, że marszałkowsy urzędnicy mają ochotę na lifting tej instytucji. Ogłosili konkurs, którego rozstrzygnięcia nie honorowali. Wygrał bowiem Romuald Wicza-Pokojski, który jawi się urzędnikom jako osobnik zbyt awangardowy, aby robić teatr, jakiego potrzeba w regionie. Marszałek Piotr Całbecki określił ów teatr jako „mieszczański”, mając na myśli przedstawienia pt. i Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Nie podejrzewał jednak, że po wyznaniu, jakiego teatru oczekuje, w środowisku artystycznym zawrze. Teatr mieszczański jest bowiem określeniem dla teatru niewymagającego. Dosadniej rzecz ujmując - dla snobów. I najczęściej oznacza teatr mało wybredny, przewidywalny, zaspokajający gusty słabo wyrobionej, choć zamożnej publiczności, gotowej więcej zapłacić za bilety, by miło spędzić wieczór, a przy tym zaspokoić ambicję bycia „kulturalnym człowiekiem”.

Przeczytaj także: Pamięć o Ciechowskim wciąż jest żywa

A takiego teatru nie bardzo chce środowisko. Bo, co tu dużo mówić - umarłoby z nudów i nie czuło, że poprzez własny rozwój, rozwija publiczność. Świadczy o tym już nie tylko dyskusja, jaka się w środowisku odbywa, ale także repertuar Teatru Polskiego w Bydgoszczy, który serwuje czasem takie sztuki, po których urzędnicy muszą wyjść zdruzgotani. Nie rozumieją, nie lubią i gdyby mogli, nie płaciliby, dlatego raczej nie chodzą, a jeśli zdarzy im się, nie komentują, jak im się podobało. Trochę na zasadzie: „panie, może w tym szaleństwie jest metoda, ale żeby zaraz flagę do waginy wpychać albo gwałcić po zejściu z krzyża”?

I fakt, że sztuka chorwackiego performera, gdzie flaga w waginie rzeczywiście stała się wyrazem artystycznym co najmniej dla niektórych wątpliwym, zaistniała incydentalnie w Teatrze Polskim. Jednak czy to powód, aby straszyć teatr, że marszałek grosza nie dołoży do kolejnego Festiwalu Prapremier? Nie. Gdyż godzi to w wolność słowa, gwarantowaną demokratycznie, a wobec tego urzędnicy demokratycznie wybrani powinni stać szczególnie na straży słów, które przypisuje się Voltaire’owi: „Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć”.

Gdzie bowiem sztuka ma ukąsić, jak nie w teatrze? Gdzie ma poruszyć, dać do myślenia, obudzić, dotknąć do żywego, jak nie w miejscu, gdzie jest na niby, a jednak za pomocą żywego aktora, który wchodzi z widzem w interakcję? Teatr wciąż jest do tego najlepszym miejscem i jego kreację należy zostawić tym, którzy się na nim znają. Reagowanie na to, co się w teatrze dzieje próbą kneblowania (oj, wy nieładnie świntuszycie, odetniemy kranik z dopłatami unijnymi) czy niehonorowanie wyniku konkursu na dyrektora albo wciskanie aktorom dyrektora, który znany jest z tego, że zrobił karierę w ubezpieczeniach, jest nadużyciem władzy, co społeczeństwo natychmiast wychwytuje.

I kpi. Facebook jest tego dowodem, jak kiedyś dowodem były sztubackie napisy na murach, piętnujące postępowanie władzy. Memy i żarty słowne ożywiają więc portale społecznościowe, aby apogeum ubawu osiągnąć podczas wizyty Stinga w toruńskich Jordankach. Władza zaprasza Stinga, co kosztuje 500 tys. zł, i oferuje rozdanie zaproszeń 250 osobom. Najpierw za zasługi.
I znów bałagan, gniew i kpiny mieszkańców zamiast sprzedać bilety i przeznaczyć pieniądze na cele charytatywne. Ze Stinga zostały nam kluski w słoiku (taki mem wyprodukował toruński artysta Marcin Gładych), a po ingerencji w teatry - obawa o coraz niższy poziom sztuki.

Ten mem wymyślił toruński artysta Marcin Gładych. Robi karierę na portalach społecznościowych
Ten mem wymyślił toruński artysta Marcin Gładych. Robi karierę na portalach społecznościowych Facebook

Co więc władza mogłaby robić, aby nie szkodzić? Przede wszystkim konsultować, zanim ogłosi coś publicznie. I poczekać na sygnał zwrotny, zanim odpowie raptownie. Tak się już raz stało - marszałek wysłuchał zespołu Teatru Horzycy i nie zatrudnił na siłę dyrektora znanego z ubezpieczeń. Cofnął też zdanie, że nie da grosza na Teatr Polski. Przyznał, że zachował się zbyt emocjonalnie.

Marszałek wykazał się sprytem i głową na karku proponując przejęcie odpowiedzialności za plajtujące lotnisko, jednak w sprawie kultury takie manewry nie działają. To wrażliwe środowisko, gdzie łatwo popsuć kreatywność, wyrazistość i prawdziwość przekazu. W sztuce bowiem wartością jest subiektywizm. Dobry artysta jest wściekle subiektywny. Bo to odróżnia sztukę od banału.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska