Eksperci Watchdog.edu.pl (Obywatelski Monitoring Instytucji Publicznych w Obszarze Nauki i Edukacji) sformułowali aż 615 uwag dotyczących postępowań rekrutacyjnych na wyższych uczelniach.
- Nie podajemy, w których uczelniach były i jeśli były, to jakie nieprawidłowości, bo badania watchdogowe mają na celu uchwycenie problemu systemowego i zmianę, a nie napiętnowanie konkretnych ludzi i instytucji - mówi Adriana Bartnik, prawniczka i socjolożka z Politechniki Warszawskiej.
Z badań wyłania się obraz uczelni, które mają jeszcze wiele do zrobienia, aby nie były posądzane o stronniczość i faworyzowanie z góry wybranych kandydatów.
Katarzyna Batko-Tołuć, dyrektor programowa, Sieć Obywatelska Watchdog Polska, twierdzi, że sytuacja, jaką zastali badacze, wynika z tego, że tak zawsze było i nikt nigdy nie próbował tego zmienić, a co dopiero rozpocząć dyskusję, jak sobie poradzić z nieprawidłowościami.
- W każdym razie nie próbował tego zmienić nikt, kto miałby realny wpływ na zmiany - precyzuje socjolog. - Z naszych badań wynika, że w środowisku akademickim niemal każdy, kto zgłasza nieprawidłowości, jest postrzegany jako ktoś, kto jątrzy, jest wichrzycielem czy pieniaczem, a na pewno burzycielem systemu, kto nie potrafi współżyć z innymi. System się broni, jak każdy system.
I przypomina sprawę dr Miłosławy Stępień, anglistki i afrykanistki. Złożyła ona skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego na Wydział Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który nie chciał udostępnić jej protokołu z obrad komisji rekrutującej kandydatów na stanowisko adiunkta. Anglistka wystartowała w otwartym konkursie i chciała się dowiedzieć, dlaczego jej nie przyjęto. Uczelnia odmówiła wglądu w protokoły. Powołała się na własny statut i zapisaną w nim „tajność głosowania”. Stępień zareagowała na to, powołując się na ustawę o dostępie do informacji publicznej. Wygrała sprawę w sądzie, ale środowisko się podzieliło. Jedni uznali ją za bohaterkę młodych naukowców, inni stwierdzili, że popełniła naukowe samobójstwo, bo teraz nikt jej nie zatrudni.
Czytaj też: **Im mniej osiągnięć naukowych mają uczelnie, tym większe wznoszą obiekty**
Podobnych spraw badacze z Watchdog.edu.pl widzieli więcej. Jeśli do tego dodać fakt, że w wielu przypadkach wiadomo było z góry, kto ma wygrać konkurs, a rozpatrujący aplikacje konkursowe byli stronniczy, raport przedstawia smutny obraz polskich uczelni.
- Zmiana to dłuższy proces - twierdzi dyrektor Batko-Tołuć. - Uczelnie mają swoje tradycje, jest tam bardzo hierarchiczny system władzy i ogromne poczucie autonomii. Moim zdaniem, kluczowa jest debata. Im większa otwartość systemu, tym łatwiej zmiana przebiega.
Przemek Brzuszczak, współautor raportu, podsumowuje go tak: - Może najbardziej dojmujące jest rozpowszechnione w środowisku akademickim przekonanie o fikcyjności konkursów otwartych, przy jednoczesnym braku działań naprawczych - najczęściej w obawie przed zarzutem pieniactwa wobec osoby wskazującej nieprawidłowości.
Spośród setek analizowanych postępowań konkursowych trudno wskazać choćby jedno, które spełniałoby standardy przyjętego przez Komisję Europejską „Kodeksu postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych”. - Rozwiązaniem problemów związanych z konkursami otwartymi na stanowiska nauczycieli akademickich nie jest pomysł zniesienia obowiązku ich przeprowadzenia - dodaje Przemek Brzuszczak. - Tego rodzaju argumenty przypominają głośną swego czasu propozycję prezydenta Lecha Wałęsy: „Stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki.”
Tomasz Lewiński, prawnik, ekspert od szkolnictwa wyższego, uważa za to, że sposób skonstruowania postępowań konkursowych jest zbudowany na błędnych założeniach.
- Doprowadzono do sytuacji, w której niektórzy pracownicy przechodzą przez procedurę konkursową co dwa lub trzy lata. Sprawowanie polityki kadrowej w ten sposób jest trudne. Nie dziwi, że w tego typu sytuacjach konkursy są rozpisywane tak, by najlepiej nie pojawił się inny kandydat - przekonuje. - Dobry pracodawca chce przecież swojemu pracownikowi zapewnić trwałość zatrudnienia. Prawo o szkolnictwie wyższym pozwala na ominięcie procedury konkursowej w bardzo rzadkich przypadkach i uczelnie korzystają z tych przepisów też niezwykle rzadko. W efekcie nauczyciele akademiccy, którzy mimo dobrej woli swojego szefa obawiają się, że konkurs może pójść nie po ich myśli, zabezpieczają się, szukając alternatywnych zleceń lub kontraktu z inną uczelnią.