Nasi rozmówcy chcą pozostać anonimowi. Dlaczego? - A to wiadomo, czy nie przyjedzie ze zbirami i domu nie podpali? - słyszymy. - Takie historie o nim się opowiada, że strach się bać. Lepiej dmuchać na zimne.
Przedsiębiorca właśnie ma proces w sądzie. O wyłudzanie kredytów z banków na tzw. "słupy" - czyli pierwszych naiwnych z ulicy, których najlepiej upolować w barze przy wódeczce. Na ostatniej sprawie powiedział sędziemu, że ma ciężką depresję, a do tego komornika nad głową. Wyjaśnił jednak, że w zajętym domu jednak nadal mieszka, bo wynajmuje. Sąd nie dał wiary na słowo. Jarosław T. ma się spotkać z psychiatrą. Najlepiej w szpitalu na obserwacji, a jak nie będzie miejsc, to z biegłym w Chojnicach.
Wielu odmawia. Nie wierzą w zapewnienia, że towar czeka na granicy z Rosją i trzeba szybko zapłacić. Jakiś czas temu jedna z kobiet zauważyła swojego wujka w samochodzie z T. W ostatniej chwili go wyciągnęła. Kto wie, jak zakończyłaby się ta pogawędka?
We wiosce T. naciągnął podobno co najmniej trzy osoby. Teraz spłacają raty i ... siedzą cicho. Sąd wyjaśnia sprawę, ale tylko jednego z poszkodowanych, którego naciągnięto na 30 tys. zł w czterech bankach. To alkoholik. Już grubo po siedemdziesiątce. Słabo kojarzy. Ma duże problemy z pamięcią. T. dorwał go w barze. Kusił dodatkowym zarobkiem. Mówił, że co miesiąc za dozorowanie firmy da mu dodatkowe pieniądze. Ale czerszczanin czuł, że "coś nie gra". Rozstali się bez żadnych uzgodnień. Następnego dnia T. bezczelnie przyjechał do jego domu. Pod nieobecność właściciela rozmawiał z jego żoną. Powiedział, że pilnie potrzebuje dokumentów potrzebnych do zatrudnienia męża. Choć został odprawiony z kwitkiem, nie odpuścił.
Czersk - wiadomości
Zwabił mężczyznę do samochodu przez niepełnosprawnego syna. Niemal wciągnęli go do samochodu. - Nim pojechali do Chojnic, zrobili z niego eleganckiego starszego pana - mówi nasz rozmówca. - Ubrali odpowiednio i wyperfumowali. Najpierw pojechali do KRUS-u po konieczne zaświadczenie. Tak przygotowani wybrali się do czterech banków. Pracownicy banków nie nabrali żadnych podejrzeń, bo T. poklepywał kredytobiorcę po plecach i zwracał się do niego per "dziadku". Jeszcze podobno się upewniał, czy starczy pieniędzy na remont: farby i inne materiały budowlane. Brzmiało autentycznie. - Jak, wystarczy ci dziadek? - dopytywał.
T. podpisał, co trzeba. Ale papierów nie dostał. Pieniędzy oczywiście też nie - Jeszcze tylko usłyszał, że kwity, które będą przychodzić z banku, ma przynosić do baru.
Rodzina jest zrozpaczona. Kredytów nie spłaca, nie ma z czego. Złożyła zawiadomienie do prokuratury, co nie skończy się najpewniej dla oszukanego dobrze. Prokurator rejonowy Mirosław Orłowski mówi, że ten musiał miał świadomość, co robi, więc zostanie potraktowany na równi z Jarosławem T. Obu grozi od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia.
Uwaga, zmieniliśmy dane personalne przedsiębiorcy-oszusta.
Czytaj e-wydanie »