Uroczysty pogrzeb w Gródku
Trzy i pół kilometra dalej, przy leśnej drodze, czekali już harcerze i potomkowie Polaków zabitych w tym miejscu 3 i 4 września 1939 roku. Bombardowania Luftwaffe nie przeżyły 44 osoby, także kobiety i dzieci.
Wiele razy przejeżdżaliśmy tą drogą
Udało się nielicznym. Jedna z nich była na tej uroczystości - Teresa Polska, córka sierżanta Jana Mazurowskiego. - Ktoś widział, że tata jechał konnym wozem z amunicją, gdy spadły na niego bomby. Była wielka eksplozja. Myśmy też uciekali, ale nam się udało, chociaż miałam sześć lat, a mój brat zaledwie cztery miesiące. Pamiętam, że tata tak się z niego cieszył, chciał wychować syna, a zginął mając tylko 35 lat.
Przeczytaj także: Zdjęcia zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej - nie warto na nie klikać
- Zaangażowaliśmy się w poszukiwania ojca, wiele razy przejeżdżaliśmy tą drogą, bo wiedzieliśmy przecież, że zginął gdzieś tutaj - dodaje syn Ryszard Mazurowski. - Ale lata mijały; już straciliśmy nadzieję, że doczekamy tej chwili, kiedy będziemy mogli go pochować.
Podobnie jak potomkowie Jana Nagórskiego i Jana Narlocha. Marek Nagórski, stryjeczny syn żołnierza zabitego w Gródku, podziękował za to podczas uroczystości: - To wydarzenie ma dla naszej rodziny ogromne znaczenie. Odżyły stare fotografie, poczuliśmy naszą rodzinną tożsamość. W imieniu wszystkich, dziękuję za to. I za wzruszenie oraz godną oprawę.
Czy to na pewno kapitan Adam Kuźnicki?
Pewność co do tego, że mogiła w Gródku kryła ich ojców, dały badania przeprowadzone tam we wrześniu. Archeolodzy znaleźli nieśmiertelniki żołnierzy. Wśród nich był też najbardziej zagadkowy - kapitana Adama Kuźnickiego, raz już pochowanego z honorami, tyle że w Świekatowie. - Nieśmiertelnik odkryliśmy w ustach, dokładnie połowę - uściśla Robert Grochowski, archeolog.
Gdyby nie informacja, że kapitan Kuźnicki został zidentyfikowany pod Świekatowem, badacze przyjęliby, że trafili na jego szczątki. Teraz mają zagadkę, w rozwikłanie której zaangażował się antropolog Tomasz Koczorski. - Zgadza się wiek zmarłego, mamy nieśmiertelnik i zęby - bardzo zadbane jak na tamte czasy.
Takie miał raczej oficer - tłumaczy.
Po stronie Świekatowa są zeznania Antoniego Ciężkowskie-go, złożone w latach 60. i 70. przed komisją do badania zbrodni hitlerowskich w Bydgoszczy. Zeznał, że ocalał cudem. Został wyprowadzony z piwnicy sąsiada w towarzystwie innych mężczyzn. Stanęli pod murem, padły strzały, ale on nie dostał. Upadł i udawał, że nie żyje. Potem chował zmarłych, w tym żołnierzy poległych w wielkiej bitwie pod Świekatowem.
Przeczytaj także: Matkę Jana Kasprowicza pochowano w Inowrocławiu. Wiemy gdzie!
Powiedział, że wyjmował ich dokumenty, spisywał, a potem zakopywał w obawie, że znajdą je Niemcy. Wśród nich były też papiery kapitana Adama Kuźnickiego - tak jego nazwisko znalazło się na mogile w Świekatowie i zostanie tam, dopóki badacze nie zyskają pewności, że zginął w Gródku. - Niezbędne są do tego badania DNA, ale nie znamy nikogo z rodziny kapitana - tłumaczy Grochowski. - Pochodził on z Kowla, którego mieszkańcy po 1945 roku zostali rozproszeni po Polsce. Nie mamy z nimi kontaktu.
Leśniczy nie zapomniał o zbrodni
Dlatego też nie mogli być podczas ceremonii w Gródku. Podobnie, jak potomkowie 39 pozostałych ofiar, których imion już nigdy nie poznamy. Była na to szansa tuż po wojnie, kiedy przeprowadzono pierwszą ekshumację w Gródku, ale ze względu na rozkład ciał i niechęć ówczesnych władz, wydobyto tylko część poległych.
Reszta miała pójść w zapomnienie. Nie dopuścił do tego leśniczy Hubert Lemańczyk, który naciskał o wykopaliska. - Brak mi słów, żeby wyrazić radość, jaką czuję patrząc na rodziny zmarłych, spokojniejsze, bo mogły ich tak pięknie pochować - powiedział na pogrzebie.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
Czytaj e-wydanie »