Pławiąc się w słońcu albo nie, malowali to, co widzieli przed sobą. I mimo że sztuka nieprzedstawiająca, która od natury ucieka, wciąż ma się dobrze, to dla malarzy nadal frajdą jest malowanie świata w całej jego krasie i brzydocie też.
Kameralna gromadka
Stąd plenery cieszą się wzięciem także na Kaszubach, gdzie widoków pięknych nie brak. W takim Męcikale, w gminie Brusy dla przykładu krajobraz urozmaicony, pagórkowaty, Brda sobie płynie, lasy, grzyby i ryby, czego chcieć więcej? Więc jak Joanna i Sławomir Mankiewiczowie z Chojnic postanowili z miasta uciec i jak trafiło się im gospodarstwo w Męcikale, to od razu wiedzieli, że będą do siebie zapraszać kolegów po fachu. Oboje to artystyczne dusze - on maluje, ona nie tylko - także pstryka zdjęcia. Od zawsze jeździli na plenery i zamarzyło się im, żeby je robić u siebie. Udało się - od trzech lat reklamują się w internecie i nie narzekają na brak chętnych. Raczej to im brakuje miejsc.
- Mamy siedem pokoi i dwie łazienki, więc nie możemy przyjąć kupy ludzi - wyjaśnia Sławek. - Przecież chodzi o to, żeby mieli minimum komfortu, owszem, latem można by pomyśleć o namiotach, ale teraz?
Swojski klimat
Bo ostatni plener był w styczniu. Niestety, zima się zbiesiła i do Męcikału nie dotarła, więc przy szaro-burej aurze trzeba było wytrzymać albo w plenerze (brrr!), albo w pracowni. Ludzie jednak dopisali. I to z całej Polski, w różnym wieku, o różnych zainteresowaniach i doświadczeniach. Jednak łączyło ich jedno - chcieli rzeźbić, malować, fotografować, a wieczorami posiedzieć ze sobą i pogadać. Przyjechała Małgorzata Pfisterer z Krakowa i Joanna Antoszczyk z Łodzi, Tomasz Ferczykowski i Rafał Kozłowski z Sosnowca oraz Małgorzata Błońska z Łowicza. Miejscowe siły reprezentowali fotograficy Zbigniew Gierszewski i Maciej Cybulski z Brus, rzeźbiarz Mirosław Świerczek z Męcikału i gospodarze.
- Pięknie tu jest - chwaliła Małgorzata Pfisterer na otwarciu wystawy poplenerowej. - Taki rodzinny klimat, miła atmosfera.
A wystawa była w galerii "Oczko", czyli, jak objaśnia Sławek, w dawnej oborze, którą z dużym wysiłkiem z zapyziałego miejsca wyporządził na dom sztuki. Czarno było, bez schodów, stropy trzeba było skuwać. Ale teraz parter i część strychowa świetnie się nadają na ekspozycje, jest sucho, może nie za ciepło, bo karteczki z nazwiskami twórców nie chciały się trzymać, ale dzieła mają się dobrze, a oglądający też nie ucierpią. Jeśli do tego dodać winko przyniesione w wiklinowym koszyku przez Sławka, to nawet rozgrzać się można.
Śląskie, czyli kaszubskie
Taki plener to jednak spory wysiłek organizacyjny, bo przyjąć gości na dziesięć dni to nie w kij dmuchał. Więc Joasia najmuje panią do sprzątania i gotowania, żeby artyści sobie prozą życia nie zaprzątali głowy.
- Kuchnia może nie jest do końca regionalna - wzdycha. - Ale niektórzy śmieją się, że nawet jak u nas są kluski śląskie, to one tak naprawdę są kaszubskie.
No i fundusze, sponsor tylko jeden - państwo Irena i Jan Wnuk Lipińscy z Konarzyn. A przydałoby się większe wsparcie, dlatego postanowili przystąpić do Zaborskiego Towarzystwa Naukowego, żeby się w przyszłości starać poprzez nie o granty. Bo sztuka wymaga otoczki. I żeby na nią dmuchać i chuchać.
Nawet jak się już po plenerze rozjadą, to są w kontakcie. Bo jest internet, można wysłać kartkę. A potem przyjechać jeszcze raz, jak ktoś zasmakuje. Zgryz mają palacze, bo ich się w domu z papierochami tępi, ale do Brdy blisko, można zaciągnąć się dymkiem na powietrzu. Więc to też żadna przeszkoda.
- Fajnie jest - mówi Sławek. - W mieście to się wegetowało, tu się żyje. Tutaj jest przestrzeń, tam 48 metrów kwadratowych. Nie żałuję.
Na 2010 r. szykuje swoją indywidualną wystawę. Też będzie tu, niech miastowi przyjadą zobaczyć.