Tadeusz Esman (1903-1987)
Tadeusz Esman (1903-1987)
Historyk, archiwista, działacz społeczny. Urodził się w Poznaniu, pochodził z wielkopolskiej, patriotycznej rodziny. Syn Janusz tak pisze o Ojcu: "Przed wojną był kierownikiem Archiwum Państwowego w Bydgoszczy. Pierwsze miesiace okupacji hitlerowskiej spędził poza Bydgoszczą - w Warszawie, Siedlcach, Łodzi i Krakowie. Od połowy stycznia 1940 r. pracował w urzędzie Kultury Rolnej (Urząd Ziemski) przy ul. Gdańskiej. Najpierw zatrudniony był w charakterze tłumacza, później po wydaniu zakazu wstępu Polaków do sądu, jako rzeczoznawca nieruchomości rolnych. W ostatnich miesiącach wojny przebywał w obozie pracy przymusowej pod Aleksandrowem Kujawskim". O Tadeuszu Esmanie pisze także Janusz Kutta (Bydgoski Słownik Biograficzny, tom I, 1994). Po zakończeniu wojny był m.in. inicjatorem i współorganizatroem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, od 1946 r. zasiadał także w Głównej Komisji BZH. W latach 50. tworzył Bydgoskie Towarzystwo Naukowe - przez wiele lat sprawował w nim funkcję wiceprezesa. Nie zaniedbywał również działalności naukowej. Nieocenioną wartość mają opracowane przez Niego edycje źródeł. W 1963 r. ukazały się "Statuty i przywileje cechów bydgoskich z lat 1434-1770" wydane wspólnie z Zenonem Guldonem oraz "Pierwsze miesiące okupacji hitlerowskiej w Bydgoszczy" (przy udziale Włodzimierza Jastrzębskiego) w 1967 r.
Od redakcji: zapowiadaliśmy niedawno w "Albumie" powrót do sprawy, która po prawie 70 latach nadal budzi wiele emocji. Chodzi o germanizację mieszkańców Bydgoszczy, poprzez wpisanie polskich obywateli na Niemiecką Listę Narodową (NLN). Dla osób, których bliscy przyjęli III grupę, w konsekwencji czego mężczyźni zostali wcieleni do Wehrmachtu (skąd uciekali do armii gen. W. Andersa), to ciągle bardzo bolesny problem.
Dzięki radcy prawnemu Januszowi Esmanowi zamieszczamy fragment wspomnień jego ojca - Tadeusza Esmana - z lat 1927-1987, dotyczący spotkania z Alberetem Forsterem, gauleiterem i namiestnikiem Rzeszy Okręgu Gdańsk - Prusy Zachodnie.
W dołączonym do nich liście Janusz Esman napisał m.in.:
"Forster przyjechał do Bydgoszczy w piątek 16 maja 1941 r. Celem jego wizyty było rozpoczęcie wstępnej akcji rekrutacji ludności polskiej na niemiecką listę narodowościową. Władze miasta postarały się o godną oprawę wizyty dostojnika III Rzeszy. Forster dwa wieczory spędził w Teatrze Miejskim. W piątek z bydgoskimi notablami - z Prezesem Rejencji dr. Hansem Schimmelem na czele, oglądał tragedię Gottholda Lessinga "Emilia Galotti", w niedzielę - operetkę rewiową Freda Raymonda "Niebieska maska". W sobotę i niedzielę rano brał udział w posiedzeniu komisji rekrutacyjnej, sprawdzającej przydatność kandydatów do wpisu na Volkslistę. Spotkanie sobotnie miało miejsce w klubie wioślarskim Frithjof (powojenne BTW), niedzielne w sali Kleinerta na ul. Wrocławskiej (Schweizerhaus - Ogród Szwajcarski).
Forster prowadził liberalną politykę narodowością, polegającą na uznawaniu za Niemców większości Polaków urodzonych na terenach należących niegdyś do Prus. Swoim postępowaniem naraził się nawet innym gauleiterom, którzy donosili na niego Hitlerowi. Forster miał jednak względy u Fuhrera i silną pozycję w partii - donosy pozostały bez echa.
W wyniku stosowania niespotykanego terroru, różnych form nacisku ekonomicznego i psychicznego, a także uprawianej swoistej polityki germanizacyjnej, kwestionariusze otwierające drogę wpisu na niemiecką listę narodowościową wypełniło 96 proc. mieszkańców, z czego 66 proc. zostało na nią wpisanych".
* "Pewnego dnia, kilka miesięcy przed ukazaniem się odezwy gdańskiego wielkorządcy Alberta Forstera, zjawiło się u nas w domu na ul. Kozietulskiego 38 trzech Niemców w brunatnych partyjnych mundurach. W pierwszej chwili sądziłem, że znowu jakaś rewizja mieszkania, jakimi początkowo terroryzowano polską ludność; Niemcy zachowywali się jednak grzecznie, jak gdyby z lekkim zaambarasowaniem.
Przepraszając za najście domu zadali mi pytanie; czy czuję się zainteresowany ewentualnym przyjęciem obywatelstwa Rzeszy? Na ten temat krążyły już od pewnego czasu pogłoski, więc poniekąd byłem przygotowany na tego rodzaju sytuację. Odpowiedziałem dość ostrożnie w trybie warunkowym, że jeżeli wszyscy Polacy otrzymają obywatelstwo Rzeszy, to chyba nie będę protestował. Byli nieco skonsternowani brakiem entuzjazmu. Tłumaczyli się, że żadna decyzja jeszcze nie zapadła, a cała sprawa jest w stadium wstępnych badań. Im polecono tylko opracowanie listy ewentualnych kandydatów na przyszłych obywateli Rzeszy.
Prosilili, abym wyraził zgodę na wpisanie mego nazwiska na listę, która zawiera kilkadziesiąt nazwisk z terenu Bielawek. Podkreślali, że umieszczenie nazwiska na wstępnej liście do niczego nie zobowiązuje i stanowi ich zdaniem czystą formalność. Kiwnąłem potakująco głową w błogiej nadziei, że nie będzie dalszego ciągu.
* Nie minął jednak tydzień od dziwnej wizyty, kiedy zostałem z całą rodziną wezwany przed oblicze groźnego szefa partii, gauleitera Okręgu Gdańsk Prusy Zachodnie Alberta Forstera.
Przyjechał do Bydgoszczy w połowie maja 1941 roku, aby osobiście poznać problem od podszewki. "Egzamin", czyli posiedzenie komisji rozpoczynającej wstępną akcję wpisu na niemiecką listę narodowościową, miał miejsce w siedzibie klubu wioślarskiego "Frithjof" nad Brdą (do lat 90. XX siedziba Bydgoskiego Towarzystwa Wioślarskiego - przyp. red.). Spędzono tam kilkaset osób. Byli wśród nich tacy, którzy czuli się Niemcami, ale na twarzach większości można było wyczytać strach i przygnębienie. Do tej większości należeliśmy my, to znaczy Myszka, troje dzieci, babcia i ja. Oczywiście przygotowaliśmy się do spotkania z Forsterem. Generalnie taktyka miała polegać na tym, żeby nie dać się wciągnąć w dłuższą wymianę zdań. Szczególnie uczulałem na ten punkt moją matkę, która należała do osób elokwentnych, czasami lekkomyślnie wdających się w niepotrzebne dyskusje. Po kilku godzinach męczącego oczekiwania wywołano nasze nazwisko.
Weszliśmy do środka. Sala pięknie udekorowana, długi stół, za stołem - "On" - w otoczeniu dygnitarzy gdańskich i bydgoskich. Brunatne i czarne mundury, upstrzone złotem i srebrem. Wśród bydgoskich bonzów zauważyłem Prezesa Rejencji (lokalnego rządu) dr Hansa Schimmela i nadburmistrza Ericha Tempa. Forster spojrzał i zatrzymał wzrok na mojej matce, otworzył teczkę z aktami, chwilę czytał i powrócił wzrokiem znów do matki. Potem przywołał swojego adiutanta i eksperta do spraw rasowych Wilhelma Loebsacka i zapytał: "Kogo przypomina panu ta dama? Czy to nie jest wierna podobizna pani pułkownikowej Smidowitz?"
Takiego obrotu sprawy nikt się z nas nie spodziewał. Zakładaliśmy, że towarzysze będą drążyć pochodzenie rodziny Esmanów. Matka zaniemówiła, ale tylko na chwilę. Szybko stwierdziła, że z linią pułkownika Smidowicza nie ma nic wspólnego, bo pochodzi z Wrześni, a jej ojciec był piekarzem i nigdy nie należał do stanu wojskowego. Uważała, że nadszedł odpowiedni moment, aby opowiedzieć, jakie miała ciężkie dzieciństwo, roznosząc nad ranem bułki do domów zamożniejszych obywateli Wrześni. Taktyka matki polegała na odciągnięciu dygnitarza od niemieckiego śladu rodu Śmidowiczów. Forster nie zraził się opowiadaniem matki i po dłuższej pogawędce na temat pochodzenia jej rodziny rzucił kilka zdawkowych pytań pod moim adresem i zakończył spotkanie stwierdzeniem: "Die Familie gafallt mir" ("Ta rodzina mi się podoba"). Głowy dygnitarzy hitlerowskich pochyliły się na pożegnanie polskiej damy; wypadek chyba bez precedensu!
* Wyszedłem jak rażony obuchem. Nie padło oczekiwane pytanie, na które chciałem odpowiedzieć - nie! Wydawało mi się, że zabrnąłem w ślepą uliczkę. Dlaczego tak łatwo można było zdać egzamin na Niemca? Czyżby Forster zakładał, że w Bydgoszczy mieszkają tylko Niemcy?
Los okazał się na szczęście łaskawszy. Minął niespełna miesiąc od naszego spotkania z Forsterem, kiedy rozeszła się wieść, że rodziny przeegzaminowane przez gauleitera mają otrzymać dowody wyrzeczenia się przynależności do narodowości polskiej. Tego dnia obserwowaliśmy zza firanki z zapartym tchem na moment pojawienia się żółto-brązowego munduru partyjnego blockleitera Fleischera. Pojawił się obok naszego domu, ale o dziwo go ominął i wszedł do narożnikowego domu po przeciwległej stronie ulicy Kozietulskiego. Odetchnęliśmy z ulgą, ale równocześnie usiłowaliśmy znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to się stało?
Prawda, że nie kryłem się z tym, że nie pragnę zmiany narodowości. Publicznie opowiadałem, jaką gafę popełnił Forster wstępnie kwalifikując moją rodzinę, jako nadającą się do zniemczenia. Mówiłem o tym głośno. Słowa moje prawdopodobnie docierały do uszu przedstawicieli partii. Gruby blockleiter Fleischer namawiał do zamanifestowania moich proniemieckich sympatii. Odmówiłem. Niemcy musieli skorygować opinię Forstera, po dokładniejszym zapoznaniu się z moim życiorysem. Nie dali mi dowodu tymczasowego (Zwischenausweis), ale nie zrezygnowali z próby wymuszenia wyraźnej deklaracji.
Pewnego dnia Fleischer przyniósł nam znaczki żywnościowe dla Niemców - pułapka? Weźmiemy - rozejdzie się fama, że przystałem do Niemców. Nie weźmiemy - to pozbawimy nasze dzieci wielu niezbędnych kalorii i witamin. Po krótkiej naradzie moja matka odniosła znaczki do biura zaopatrzenia kartkowego (Wirtschaftsamt - Urząd Gospodarczy), prosząc o zmianę znaczków z niemieckich na polskie. Być może były takie przypadki, że Polacy odmawiali przyjęcia wyższych racji żywnościowych, ale o nich nie słyszałem. Znaczki przyjęto, ale na nowe - dla Polaków, trzeba było poczekać pewien czas. Powstał problem zaspokojenia elementarnych potrzeb aprowizacyjnych. Niektóre dni po prostu głodowaliśmy.
Żołądek zapychało się wtedy wysuszonym chlebem. Worek z suchym chlebem trzymaliśmy zawsze na szafie na "czarną godzinę". Tych "czarnych godzin" niestety nie brakowało.
Albert Forster (1902-1952)
Albert Forster (1902-1952)
Gauleiter i namiestnik Rzeszy Okręgu Gdańsk Prusy Zachodnie. Pochodził z Bawarii. Jak pisze Janusz Esman "był najwyższym rangą funkcjonariuszem partii narodowo socjalistycznej NSDAP w okręgu, posiadał legitymację nr 1924, co oznaczało, że należał do grupy najstarszych stażem towarzyszy partyjnych. W 1941 r. awansowano go do stopnia SS-Obergruppenführera (odpowiednik generała broni) z niskim numerem ewidencyjnym 158. Tuż przed upadkiem Gdańska w marcu 1945 r. uciekł w głąb Niemiec. Został wydany Polsce w 1946 r. przez okupacyjne władze angielskie. Stanął przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w Gdańsku i w 1948 r. -za popełnione zbrodnie wojenne - został skazany na karę śmierci.wykonano w lutym 1952 r. w więzieniu na Mokotowie w Warszawie". Dodajmy, że Forster był odpowiedzialny m.in. za powstanie obozu koncentracyjnego Stutthof i masowe egzekucje w Piaśnicy na Kaszubach.
* Ledwie wydobyliśmy się z wędki zarzuconej przez Alberta Forstera, a już pojawiła się olbrzymia sieć, do której zamierzono złowić większość Polaków na Pomorzu.
Siecią nazywam wezwanie szefa partii na Okręg Gdańsk Prusy Zachodnie gauleitera Alberta Forstera do składania wniosków o przyjęcie na niemiecką listę narodowościową. Znów zmartwienia i bezsenne noce, tyle że spędzane wspólnie, a wiadomo - w gromadzie zawsze raźniej. Głównym narzędziem przymusu stały się zakłady pracy zatrudniające Polaków. Jeżeli nie skutkowała groźba utraty pracy, wzywano gestapo. Dwóch moich kolegów z Kulturamtu (Urząd Kultury Rolnej) uciekło do Generalnej Guberni - byli kawalerami. Ja podpisałem wniosek, jako jeden z ostatnich maruderów, krótko przed upływem terminu. Liczyłem na to, że demonstracyjne ociąganie się będzie interpretowane jako negatywne ustosunkowanie się do akcji zniemczania. Tak się też stało.
Komisja orzekająca o przynależności do narodu niemieckiego zaliczyła podobno do grzechów głównych przeciwko niemczyźnie, słowiańskie imię mojego syna. Od orzeczenia przysługiwało odwołanie. Niektórzy Polacy odwoływali się. Mnie blockleiter pytał, dlaczego tego nie zrobiłem jeszcze w czerwcu 1944 roku. Wówczas mieszkaliśmy jednak już gdzie indziej, w "polskim gettcie" na Wilczaku.
Jeśli chodzi o typowo polskie imię syna - Janusz, to udało się je "załatwić" w pewnym sensie przez przypadek. Dowiedzieliśmy się, że w urzędzie stanu cywilnego pracuje Polka. Moja matka, osoba obrotna i komunikatywna, postanowiła odpowiednio "urobić" urzędniczkę. Odwiedziła ją dwa razy; raz w misji sondażowej, drugi raz z dowodem wdzięczności w postaci pierścionka. Mimo przyjęcia "dowodu wdzięczności", po załatwieniu sprawy, urzędniczka sporo ryzykowała, wpisując w metryce urodzenia Janusz, a nie urzędowo - zwyczajowy; Johann czy Heinrich. Chwała jej za to!
* Podobnym naciskom było poddawanych tysiące mieszkańców Bydgoszczy, Torunia, Świecia, Chełmna i innych miast na Pomorzu. Ludzie z innych regionów Polski, w szczególności z Generalnej Guberni nie mieli pojęcia, co działo się na ziemiach wcielonych do Rzeszy niemieckiej. Później, po wojnie, nieraz byłem świadkiem wydawania krzywdzących ocen na temat zachowania Polaków na Pomorzu w czasie okupacji hitlerowskiej. Prawie całą okupację spędziłem w Bydgoszczy, stąd mam dużą wiedzę o postawach ludzi w tych trudnych czasach. Moja wiedza oparta jest nie tylko na obserwacjach własnych, ale także na dokumentach archiwalnych i zeznaniach świadków, do których miałem dostęp z racji działalności w Głównej oraz Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich".
Zdjęcia z archiwum Janusza Esmana, z kolekcji Krzysztofa Drozdowskiego oraz ze zbiorów muzeum okręgowego w bydgoszczy i bydgoskiego słownika biograficznego, tom I, 1994.