- "Chcę być jak agent" - to tytuł twojej książki. Dlaczego chcesz być jak agent?
- A ty nie chciałabyś wieść takiego beztroskiego życia? W luksusie, bez odpowiedzialności, nawet się specjalnie nie napracować. Bo cóż to za praca? Uwodzenie, bywanie na bankietach, w drogich restauracjach, rozbijanie się luksusowymi samochodami. Zawsze wydawało mi się, że praca agenta wiąże się z dużym niebezpieczeństwem, ryzykiem. I pewnie w większości przypadków tak jest. Mnie akurat przyszło spotkać się bardziej z karykaturą agenta.
- Dlaczego napisałaś tę książkę?
- Pomysł podsunęli znajomi, ja długo nie mogłam się zdecydować. To, co przeżyłam, za bardzo bolało.
- Nie lepiej było poczekać z tą książką na wyrok sądu?
- Nie kalkulowałam w ten sposób. Przez dość długi czas miałam nadzieję, że jak ja się przyłożę, spiszę wszystko, co pamiętam, zbiorę dowody, które jestem w stanie zebrać, sprawa szybko się wyjaśni i zakończy. Ale kiedy prokuratura zapowiedziała, że u nich sprawa będzie trwała co najmniej dwa lata, doszłam do wniosku, że nie mogę dłużej tkwić w tym samym miejscu. Nie chciałam dłużej być ofiarą. Postanowiłam się bronić. A przede wszystkim przekonało mnie to, że mogę ostrzec innych. Bo to się może przydarzyć każdemu. W jednym dniu można stracić wszystko.
- Co straciłaś?
- Właśnie wszystko. Pracę w spółce giełdowej, pracę w telewizji i swoją kancelarię radcowską. Straciłam i nadal tracę oszczędności, bo głównie z nich teraz żyję. Ostatnio oddałam w najem swój dom i zamieszkałam w wynajętym niewielkim mieszkaniu, bo nie było mnie stać na spłacanie kredytu. Tego, co najcenniejsze, nie da się policzyć i oszacować. To poczucie bezpieczeństwa, spokój wewnętrzny i dobre imię.
- Na jakim etapie jest postępowanie?
- Na takim samym, czyli wciąż czekam na zakończenie śledztwa. Jeszcze nawet nie byłam przesłuchana w prokuraturze.
- Czy wiesz, jakie dowody ma przeciwko Tobie agent Tomek?
- To, że wzięłam pieniądze. On będzie twierdził, że to była łapówka za ustawienie przetargu, a ja udowodnię, że wynagrodzenie za pracę. Żadnego przetargu nie ustawiałam, bo po pierwsze i po ostatnie - nie jest to możliwe.
- Wynagrodzenie przekazane w papierowej torebce?
- A tylko łapówkę można dać w papierowej torebce? Czy to ja prosiłam, by moje wynagrodzenie znalazło się w torebce? To pomysł agenta lub kogoś innego z CBA na podkręcenie "story" w mediach.
- Wtedy, przy stoliku w restauracyjnym ogródku, wiedziałaś, ile tam jest pieniędzy?
- Tomek postawił przede mną torebkę z napisem Armani. W pierwszym momencie pomyślałam, że to kolejne perfumy, bo już raz otrzymałam taki prezent. Zapytałam: "Co to jest?" "Nasze rozliczenie" - odpowiedział. Wiedziałam, na ile się umówiliśmy i do głowy mi nie przyszło, żeby siedząc w restauracji pełnej ludzi, wyciągać zawartość i przeliczać czterdzieści tysięcy złotych. Znaliśmy się półtora roku. Reprezentowałam go. Ufałam mu. Włożyłam więc pakunek do swojej torebki, jednocześnie wyjmując z niej dokumenty do podpisania. Wtedy mi oświadczył, że tam jest sto tysięcy. Zawartość torebki poznałam dopiero w siedzibie CBA. To, że przyniósł więcej, niż się umawialiśmy, było celowe. Chyba starał się ratować swoją skórę.
- Jak to?
- Sytuacja byłaby oczywista tylko wtedy, gdybym zadzwoniła do Małeckiego i powiedziała: "Słuchaj stary, jest przetarg, który mogę ustawić. Potrzebuję na to 100 tysięcy złotych i mamy kamienicę, robimy biznes". Ale nic takiego się nie wydarzyło. Ja go tylko poinformowałam, że taki przetarg będzie przeprowadzany. Sam chciał w to wejść i sam chciał, żebym to ja prowadziła tę sprawę jako oficjalny pełnomocnik jego firmy.
- I pomogłaś mu załatwić ten przetarg?
- Nie. Podjęłam się prowadzenia sprawy przetargu. Pomagałam w analizowaniu dokumentów, ustaleniu strategii działania, odbywałam spotkania w imieniu jego firmy. Tomek i jego wspólnik upoważnili mnie do tego - podpisali stosowne pełnomocnictwo. Przed nami był jeszcze do przejścia sam przetarg, który miał się odbyć w październiku. To wszystko.
- Pytam, czy kiedykolwiek była rozmowa o tym, że można kupić ten przetarg.
- Tomek wielokrotnie sugerował, że lepiej byłoby "mieć kogoś w Ministerstwie". Twierdził, że tak to działa wszędzie, że inne firmy uczestniczące w tym przetargu na pewno mają dojścia. Że musimy zrobić wszystko, by "nasza" firma miała większe szanse na wygraną.
- I co odpowiedziałaś?
- Że może inni mają dojścia, ale ja nie mam. Podjęliśmy inne, dopuszczalne kroki, które miały zbliżyć firmę deweloperską Tomka do rynku wydawniczego. W pewnym momencie ogłoszono, że przetarg odbędzie się w formie aukcji publicznej.
- Czyli licytacja, jak na aukcji obrazów? Kto da więcej, ten wygrywa?
- Dokładnie. Każdy z zainteresowanych widzi, ile dają inni i może przebić ofertę.
- Czyli po sprawie?
- I tak, i nie. Kiedy Małecki zorientował się, że już nie ma przy mnie czego szukać, że "wyżej" nie zajdzie, bo zarówno w Ministerstwie, jak i wśród znajomych nie miałam kontaktów, które mogłyby cokolwiek w tej sprawie ułatwić, prawdopodobnie wtedy postanowił przekazać mi te 100 tysięcy złotych. Pewnie chciał jakoś ratować swoją sytuację i blisko dwuletnią akcję.
- Jak zareagował, gdy mu powiedziałaś o formie przetargu?
- Spotkaliśmy się z nim i jego wspólnikiem, notabene również agentem, na obiedzie. Kiedy usłyszeli, że przetarg będzie w formie aukcji publicznej, obaj zbledli. Dziś to jasne, po prostu nie wiedzieli, co robić. Akcja stanęła w miejscu. Nie wiedzieli, jak ją zakończyć, by ogłosić sukces.
- Jak myślisz, dlaczego właśnie Ty?
- Wciąż szukam odpowiedzi na to pytanie. Ale myślę, że byłam tylko pionkiem w grze.
Źródło: Nowiny24: Weronika Marczuk-Pazura opowiada o aferze z agentem Tomkiem
Udostępnij