https://www.youtube.com/watch?v==hUGPKYM_14Y
https://www.youtube.com/watch?v==2zIj4U5Uq0o
"To skandaliczne"; "Jak urzędnik może stać się aktorem reklamówki?! To nie przystoi" - piszą jedni. Inni myślą zupełnie inaczej: "Co złego w tym, że urzędnicy ratusza połączyli pozytywny wizerunek miasta z reklamą firmy? "Każda forma promocji miasta jest pożądana."
O co chodzi? O film, w którym wiceprezydent Maciej Grześkowiak i urzędnicy ratusza zachwalają walory Bydgoszczy oraz... firmy Microsoft, która wygrała jeden z przetargów.
Oprócz wiceprezydenta występują: Jerzy Woźniak - asystent prezydenta Konstantego Dombrowicza, dyrektor Wydziału Promocji Nikodem Łada, Marek Staniewski - szef Wydziału Informatyki, Edyta Wiwatowska - koordynator Zespołu Obsługi Inwestora i Przedsiębiorczości.
Jak mogli bez tego żyć
Spot zaczyna się od prezentacji uroków Bydgoszczy, a "aktorzy" opowiadają, za co ją kochają. Mówią też o swojej pracy, w końcu pada nazwa oprogramowania, które odmieniło funkcjonowanie urzędu. Wstawki prezentujące możliwości produktu Microsoftu zastępują widoki Bydgoszczy. - Nie wiem, jak mogłam wcześniej bez tego funkcjonować - zachwala Edyta Wiwatowska. Siedmiominutowy spot puentuje Maciej Grześkowiak: - To narzędzie (oprogramowanie - red.) jest naprawdę bezcenne.
Wiceprezydent nie widzi nic zdrożnego w tym, że jako osoba publiczna wziął udział w reklamie. - To promocja Bydgoszczy, a nie prywatnej firmy - przekonuje. Na dowód, że nie zrobił nic niewłaściwego, przywołuje przykłady dużych europejskich miast (m.in. Londynu, Zurichu, Porto, Istambułu - red.), które zrealizowały podobne filmy we współpracy z Microsoftem. Tyle, że Bydgoszcz jest w tym gronie jedynym polskim miastem.
- To, co na świecie jest normalne, w Polsce wywołuje jakieś dziwne emocje - irytuje się Maciej Grześkowiak i poucza, by sprawie przyglądać się przez standardy europejskie, a nie polskie. - Jestem obywatelem Europy, a nie homo sovieticus, który boi się wszystkiego co prywatne.
Inni wolą tradycję
- Film jest nowoczesną wersją listów referencyjnych, które normalnie wystawiamy naszym usługodawcom - twierdzi Jerzy Woźniak, asystent Konstantego Dombrowicza.
To nowość wymyślona w Bydgoszczy. Gdańsk, Wrocław, Toruń czy Inowrocław wystawiają listy referencyjne na papierze. - Zawierają one podstawowe informacje o zleceniu, bez żadnych subiektywnych komentarzy i chwalenia - uściśla Agnieszka Pietrzak, rzeczniczka toruńskiego magistratu.
Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia nie wyobraża sobie, by robić to inaczej. - Nie będę oceniał kolegów z Bydgoszczy, ale my zostaniemy jednak przy dotychczasowych rozwiązaniach - mówi.
Antoni Pawlak, rzecznik prezydenta Gdańska ma wątpliwości. - Taka wzajemna reklama koncernu i miasta trochę brzydko wygląda - uważa. Zaznacza, że Gdańsk nie unika chwalenia prywatnych firm, ale robi to tylko, gdy są to poważni inwestorzy dający miejsca pracy.
- Niech pan lepiej zadzwoni do burmistrza Londynu - lekceważy te opinie Maciej Grześkowiak zaznaczając, że współpraca z Microsoftem ma przyciągnąć do miasta właśnie poważnych inwestorów. Bo to im koncern ma pokazywać, jaka Bydgoszcz jest innowacyjna i nowoczesna. A że przy okazji doda, że to zasługa Microsoft... - To już mnie nie interesuje - nie traci rezonu urzędnik.
Wątpliwości były?
Z ratusza jednak dochodzą głosy, że przed zrobieniem filmu pojawiły się wątpliwości etyczne. - Dlatego też w spocie nie wystąpił prezydent Dombrowicz, który jest wybieralny, tylko niejako pracownicy "najemni" - wyjaśnia Jerzy Woźniak.
Zaprzecza temu wiceprezydent Grześkowiak. Przekonuje, że po prostu nie chciano zabierać szefowi czasu. Wątpliwości zaś były natury wizerunkowej, a nie etycznej. - Braliśmy pod uwagę, że polskie myślenie i spiskowe teorie spowodują, że będzie się szukać dziury w całym, ale uznaliśmy, że warto zaryzykować - tłumaczy Maciej Grześkowiak. Tym bardziej, że miasto za realizację filmu nic nie zapłaciło, a miało dużo zyskać. - Nie tylko niewymierną promocję, ale także wart kilkadziesiąt tysięcy złotych film, który możemy dowolnie wykorzystywać. Ponadto dodatkowe oprogramowanie, które dostaliśmy za darmo - zachwala wiceprezydent.
- Najpierw był przetarg, w którym zwyciężył Microsoft, potem wdrożenie oprogramowania, a dopiero później decyzja o filmie i korzyść majątkowa - odpowiada na zarzuty, że darmowe oprogramowanie w prezencie może wyglądać na łapówkę. Ratuszowi "aktorzy" za występ w filmie nie dostali żadnych pieniędzy ani prezentów.
Maciejowi Grześkowiakowi dobrego samopoczucia nic nie jest w stanie zakłócić. - Kiedy klękam do rachunku sumienia, uważam, że nie naruszyłem żadnych zasad - kwituje ironicznie.