We wczorajszej "Pomorskiej" opisaliśmy wieczór wspomnień poświęcony Wichorzu, w którym znajduje się dwór wraz zabudowaniami i gorzelnią. Obiekty są w bardzo złym stanie technicznym. Zarwane dachy, powybijane dziury, przez które każdy może dostać się do środka. O nieszczęście - nietrudno.
Poprzedni właściciel pozbył się kłopotu
- Poprzedni właściciel, spółka Zegart-Farms, przerzuciła cały obiekt na nas aktem notarialnym - mówi wójt Rabeszko. - Co komu zbędne i niepotrzebne, to dla samorządu, teraz wy się martwcie. W myśl obowiązujących w 2005 roku przepisów nie mogliśmy odmówić i musieliśmy go przejąć. Ustawa zmienia się dopiero w połowie ubiegłego roku. Od tego momentu samorząd nie musi brać sobie na głowę takiego kłopotu. Dopóki było to własnością prywatna, to by jaki dozór nad obiektem i może wtedy miało tam miejsce mniej kradzieży, ale jak rozniosło się, że to już gminne, to złodzieje wynosili z obiektów złom i drewno.
W dzień zamurowywali, w nocy burzyli
Zdaniem wójta, gmina próbowała ratować obiekty przed dewastacją. W dzień wynajęta firma zamurowywała okna, a w nocy złodzieje rozbijali je i dalej kradli na potęgę. Podobno poprzedni właściciel próbował sprzedać całość za przysłowiową złotówkę, oferta została zamieszczona w internecie, ale nikt się nią nie zainteresował. Dlatego gmina zastanawia się, czy jest sens w ponownym wystawieniu zespołu parkowo-dworskiego w Wichorzu na sprzedaż? O szczęściu może mówić tylko zabytkowy piec, który - po próbie kradzieży jednego z kafli - trafił do muzeum.
Po prostu się rozsypie, jak wiele innych
- Nie możemy wynająć firmy ochroniarskiej, by za 30 tysięcy złotych doglądała całości. Nie mamy na to pieniędzy - rozkłada ręce wójt. - Zgłaszaliśmy to również policji, ale oni też nikogo tam nie postawią, by pilnował całości. Wszystko się rozsypuje, podobnie jak wiele innych dworów i pałaców w całej Polsce.
Roman Laudański