Grzebanie w trumnach ma mocną pozycję w naszej tradycji, choć zmieniła się ona widocznie na przestrzeni ostatnich kilku dekad. Kiedyś np. rodzina żegnała zmarłego w domu.
Pani Elżbieta ze Świecia, rocznik 1949, pamięta pogrzeb dziadka w Nakle: - Było ciepło, gdy dziadek zmarł, dlatego jego ciało zostało złożone w najciemniejszym pokoju, bezpośrednio na ceglanej posadzce. Okna były szczelnie zamknięte, zasłony zaciągnięte. Wtedy nie było chłodni, ludzie musieli sobie radzić z przechowaniem ciał.
Tuż przed opuszczeniem domu zmarły był żegnany przez całą rodzinę, sąsiadów, czasem wieś. Ten obyczaj jest żywy na Podlasiu, z tą różnicą, że ciało zmarłego nie czeka na pożegnanie w domu - przywozi je karawan kilka godzin przed pogrzebem. - U nas tylko Romowie tak żegnają zmarłych. Do domu przybywa ksiądz i modli się przy zmarłym w otoczeniu wielu ludzi - mówi Adam Socha, właściciel zakładu pogrzebowego w Świeciu.
Ostatecznie wszyscy spoczywają na katolickich cmentarzach, które pełnią też funkcję cmentarzy komunalnych, dlatego znajdują się na nich także groby osób niewierzących i innych wyznań. Z reguły nie wydziela się dla nich specjalnych kwater, które kiedyś mieli np. samobójcy. Księża wyznaczali je najczęściej za płotem albo na krańcach cmentarza.
W tym roku w powiecie świeckim na życie targnęło się 15 osób, jednak zgodnie z obowiązującą etyką Kościoła, mogą być pochowani normalnie. Z biegiem lat kapłani przyjęli teorię psychiatrów, że osoba, która odebrała sobie życie, działała pod wpływem choroby, czyli nieświadomie. - Jeżeli wiem od rodziny, że samobójca był praktykującym katolikiem, nie robię żadnych problemów z katolickim pochówkiem - mówi ks. dr Bogusław Patoleta, zarządca nekropolii przy ul. Sienkiewicza w Świeciu.
Czytaj e-wydanie »