Siedziba Mat-Polu w Bydgoszczy to okazały, piętrowy gmach przy ulicy Górzyskowo 10. Wstępu do nowoczesnego oszklonego wejścia broni brama z domofonem.
- Szefa nie ma na miejscu - z głośnika dobiega uprzejmy głos pracownicy.
- Czy mogę wejść?
- Już tu wpuściliśmy takiego, jak pan, to zmieszał nas z błotem.
Kobieta przełamuje się i sama zaczyna bronić Macieja Polakowskiego, właściciela Mat-Polu. - Przez te brednie w mediach kontrahent z zagranicy chce zerwać z nami umowę.
- Podobno Wietnamczycy, którzy u państwa pracowali, byli bici, przetrzymywani bezprawnie. Zabrano im paszporty i telefony komórkowe? To prawda?
- To bzdury. Nikt ich nie bił. Jeśli było im tak źle, to dlaczego nie skontaktowali się ze swoją ambasadą, tylko zaraz do prokuratury. Teraz La Strada będzie im szukać pracy w Polsce? Proszę bardzo.
Długi w tys. dolarów
Mat-Pol to firma produkująca odzież z górnej półki. Ubrania szyte w Bydgoszczy trafiają do dobrych sklepów między innymi w Niemczech i w Hiszpanii. Dwunastu obywateli Wietnamu, którzy przez ostatnie miesiące pracowali u Polakowskiego, uciekło. Trafili do fundacji La Strada piętnującej proceder handlu ludźmi.
- Zwróciliśmy się w tej sprawie najpierw do straży granicznej - wyjaśnia Patrycja Szeląg, z La Strady. - Na podstawie ich ustaleń osoby, które się do nas zgłosiły, zostały objęte programem ochrony uchodźców. Do czasu wyjaśnienia sprawy są pod naszą opieką.
Według Szeląg poszkodowani twierdzą, że właściciel Mat-Polu zabrał im dokumenty: - Nie orzekamy czyjejś winy. To zadanie organów ścigania. Niemniej obcokrajowcy, którzy trafiają do Polski w poszukiwaniu dobrej pracy, z reguły znajdują się w dramatycznym położeniu. Muszą zarobić na siebie, a by móc w ogóle przyjechać do naszego kraju, większość strasznie się zadłuża. Są zdesperowani, bo te długi - prawdziwe, lub częściej wymuszone przez ich rodaków w ojczyźnie - idą często w tysiące dolarów.
Nocowały u znajomych
Zarzuty przedstawiane przez Wietnamczyków sprawdzają śledczy Prokuratury Bydgoszcz-Południe. - Prowadzimy postępowanie w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek - podkreśla Leon Bojarski, szef bydgoskiej prokuratury rejonowej. - Nie postawiliśmy nikomu zarzutów.
Z Maciejem Polakowskim udało się nam skontaktować dopiero w poniedziałek po południu. - Nie rozumiem, jak można tak człowieka zmieszać z błotem - odnosi się do informacji w mediach na temat śledztwa bydgoskiej prokuratury. - To wszystko stek kłamstw, które mają mnie pogrążyć. Wietnamczycy, którzy pracowali w moim zakładzie, mieli swobodę - kiedy chcieli, opuszczali teren szwalni. Niektóre z pań zatrudnionych u mnie całe weekendy spędzały u znajomych w centrum Bydgoszczy. Nikt nie był więziony, nikomu nie zabierano telefonów.
Za Polakowskiego ręczy jego partyjny kolega, były poseł Andrzej Walkowiak: - Powstaje pytanie, kto tu jest potworem. Nie wierzę, aby nim był Maciej - mówi polityk. - Znam go, sam zgłosił się do nas i zaproponował pracę przy naszym programie gospodarczym PJN. Nie wierzę w jego winę. Widziałem tę fabrykę, to świetnie urządzone przedsiębiorstwo. Spełnia wszelkie standardy.
Więcej w piątek (8 czerwca) w papierowym wydaniu Gazety Pomorskiej.
Czytaj e-wydanie »