Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiosła za bratem

Rozmawiał Joachim Przybył
Łukasz Pawłowski ściska w dłoni pierwszy olimpijski medal w historii miasta.
Łukasz Pawłowski ściska w dłoni pierwszy olimpijski medal w historii miasta. fot. lech kamiński
Rozmowa z Łukaszem Pawłowskim wioślarzem AZS UMK, pierwszym w historii Torunia medalistą olimpijskim.

- Dotarło już do ciebie, że zdobyłeś medal igrzysk olimpijskich?
- Chyba jeszcze nie do końca. To wszystko dzieje się jakby obok mnie, nie zdaję sobie sprawy z tego sukcesu. Tak naprawdę nie miałem czasu jeszcze nacieszyć się tym sukcesem. Praktycznie zaraz po zakończeniu rywalizacji wracaliśmy do domu, a potem było mnóstwo wywiadów, spotkania z rodziną, z trenerami i działaczami klubowymi.

- Pierwsze gratulacje odbierałeś już na mecie...
- Zaraz po wyścigu dzwonił tata, ale akurat byłem na konferencji prasowej i nawet nie mogłem odebrać. SMS-ów dostałem tyle, że zablokował mi się telefon, to samo było na portalu Nasza Klasa. Odzywali się ludzie, których nawet nie znałem i składali mi gratulacje. Wszyscy pisali, że przeżywali wielkie emocje. To fajne uczucie dostarczyć tyle radości kibicom.

- Przed igrzyskami nikt na was nie stawiał. Chyba największymi optymistami byliście sami?
- To prawda, sami na siebie stawialiśmy. Czuliśmy, że łódka szybko nam płynie, a moja forma była chyba najwyższa w karierze. Nigdy nie byliśmy jeszcze tak dobrze przygotowani, a łódka pływalność miała fenomenalną. Pierwszą część dystansu płynęliśmy bardzo spokojnie, pilnowaliśmy jedynie, żeby rywale za daleko nam nie uciekli. Wiedzieliśmy, że w drugiej części jesteśmy w stanie wszystkich dogonić. Gdyby w finale było jeszcze 100, 200 metrów więcej, to pewnie wyprzedzilibyśmy także Duńczyków.

- Przed eliminacjami trema była wielka?
- O, tak. Wiedzieliśmy, że na ostatnim zgrupowaniu pływaliśmy bardzo szybko, ale jednak nie mieliśmy porównania z innymi osadami. Obawialiśmy się, że będzie jednak kiepsko i dopłyniemy do mety ostatni. Wiedzieliśmy, że wszyscy na nas patrzą i nie chcieliśmy dać plamy.
Wyniki nie przyszły od razu, ale wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni i potrafimy wygrać z każdym. Wioślarstwo jest skomplikowanym sportem, wiele czynników ma wpływ na wynik. Nam udało się wszystko poukładać akurat na olimpiadę.

- Co czułeś za metą wyścigu finałowego?
- Nie potrafię tego powiedzieć. Mnóstwo uczuć i emocji mną miotało, w jednej chwili chciałem się śmiać, płakać, krzyczeć. Trudno to opisać, bo w jednej chwili spełniło mi się największe marzenie w życiu. Pierwszy raz w karierze byliśmy w czołówce wielkich regat i od razu stało się to na igrzyskach olimpijskich.

- Wszyscy w Pekinie stawiali na czwórkę podwójną. Może ta cisza wokół waszej osady wam pomogła?
- Trudno się temu dziwić, bo nasze wyniki wcześniejsze były dalekie od oczekiwań. Jeżeli na olimpiadę jedzie osada, która w Pucharze Świata była najwyżej ósma, to nikt nie bierze jej pod uwagę przy podziale medali. My jednak wierzyliśmy w siebie, wierzyliśmy, że możemy dokonać rzeczy wielkich.

- Im bliżej było mety, tym szybciej płynęliście. Zastanawialiście się w ogóle, co by się stało, gdybyście szybciej rozpoczęli finiszować? Może byłaby szansa na złoto?
- Trudno powiedzieć, jaki jeszcze mieliśmy zapas sił. Za metą tryskaliśmy energią, ale sił dodawała nam adrenalina, w tej euforii nie czuliśmy żadnego zmęczenia. Mogliśmy wtedy góry przenosić, mogliśmy od razu stanąć na starcie i popłynąć jeszcze raz. Dopiero na pomoście poczułem wielkie zmęczenie. A jeśli chodzi o wcześniejszy finisz, to my od połowy dystansu bardzo mocno przyspieszyliśmy. Duńczycy byli bardzo mocni i oni także mogli mieć jeszcze zapas sił. Tego nikt już nie będzie wiedział.

- To była twoja pierwsza olimpiada.
- To w ogóle mój pierwszy tak daleki wyjazd, bo do tej pory rywalizowałem tylko w Europie. No, chyba że doliczyć wczasy w Tunezji (śmiech). W Pekinie bardzo mi się podobało, ludzie byli bardzo mili i uprzejmi, pracowici i skromni. Atmosfera w wiosce była super, nasza ekipa sprawiała wrażenie rodziny, wszyscy kibicowali sobie nawzajem. Sławek z Michałem mi wiele o tym opowiadali i wszystko się potwierdziło.

- Jak się zaczęło wioślarstwo?
- Mam starszego brata Szymona. W młodości miał problemy z wagą, więc pewnego dnia tata zostawił mu książkę telefoniczną i kazał wybrać klub sportowy. Wybrał pierwszy z brzegu, klub wioślarski Budowlanych. Po kilku miesiącach zdobył już mistrzostwo Polski młodzików na jedynce. Jako młodszy brat jeździłem z nim na zawody i coraz bardziej mniej to interesowało. W wieku 12 lat sam zgłosiłem się do AZS.

- Postury nie masz jednak wioślarskiej, ważysz ledwo 70 kilogramów...
- W pierwszych latach treningów byłem niższy i lżejszy od sterników. Trenerzy chcieli mnie właśnie posadzić za sterem, ale ja się uparłem, że będę wiosłował. Pierwszy medal mistrzostw Polski zdobyłem po czterech latach treningów. Poważne sukcesy odniosłem dopiero w kategorii młodzieżowej, w której dwa razy zdobywałem mistrzostwo świata na czwórce podwójnej.

- Długo nie mogłeś znaleźć miejsca w seniorskiej osadzie.
- Jestem cierpliwym człowiekiem i wyznaję zasadę, że na wszystko przychodzi właściwy czas. W tym składzie startowaliśmy już w 2005 roku na Pucharze Świata, ale było chyba dziesięciu kandydatów do czwórki wagi lekkiej. Było mi przykro, bo wiedziałem, że tkwi w nas duży potencjał. Potem miałem jednak satysfakcję, bo z ósemką wagi lekkiej zdobyliśmy pierwszy w historii medal dla Polski w tej konkurencji na mistrzostwach świata. W ubiegłym roku wreszcie wróciłem do czwórki. Wyniki nie przyszły od razu, ale wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni i potrafimy wygrać z każdym. Wioślarstwo jest skomplikowanym sportem, wiele czynników ma wpływ na wynik. Nam udało się wszystko poukładać akurat na olimpiadę.

- Ludzie poznają cię już na ulicy?
- Zdarza się. Gdy udzielałem wywiadu w telewizji przy pomniku Kopernika wiele osób podchodziło i składało mi gratulacje. To fantastyczne uczucie, że tyle obcych ludzi wzruszyło się dzięki mnie.

- Co medalista olimpijski lubi robić w czasie wolnym?
- Nie mam go zbyt wiele. Jestem raczej domatorem, więc poza wioślarstwem lubię porobić coś zwykłego: czytam książki, spędzam czas z narzeczoną, oglądam telewizję. To mi sprawia dużą przyjemność.

- Teraz zdobyłeś medal olimpijski, a za miesiąc czeka cię kolejne ważne wydarzenie w życiu...
- Tak, wezmę wtedy ślub. Dla mnie to jakby drugi medal. To będą inne emocje, ale niemniej ważne. Spełni się w ten sposób moje drugie wielkie marzenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska