Dziwna i pełna sprzeczności postać. Rysownik, który na co dzień uprawiał polityczną satyrę - w najgorszych stalinowskich latach, w najbardziej karykaturalnej formule. Ale zarazem mistrzowską kreską i przy udziale oszałamiającej wyobraźni. Ten sam Bogusław Linke, gdy siada przy sztaludze, maluje obrazy, który stają się kamieniami milowymi w polskiej sztuce – trafiają do encyklopedii i podręczników – inspirują cały szereg wybitnych kontynuatorów. Nawiązania do Linkego widać na obrazach Beksińskiego, Dudy-Gracza, Starowieyskiego ale też Yerki i Sętowskiego. Jego sławny „Autobus” staje się inspiracją dla Jacka Kaczmarskiego.
Oślepiony
Dzieciństwo spędził w Estonii, jako syn notariusza. W 1919 wraz z rodziną trafił do Kalisza. Przez kilka lat mieszkał i pracował w Toruniu. Studiował w Szkole Przemysłu Artystycznego w Bydgoszczy, a później w jej odpowiedniku w Krakowie. Na warszawskim ASP dostał się pod skrzydła znanego malarza, Tadeusza Pruszkowskiego. Już przed wojną dorabiał sobie satyrą polityczną w lewicujących pismach. W towarzystwie Stanisława Ignacego Witkiewicza odbył podróż na Śląsk, z którego przywiózł kilkadziesiąt prac.
Po wybuchu wojny ratował się ucieczką do okupowanego przez Sowietów Lwowa, gdyż doskonale pamiętano mu liczne karykatury Adolfa Hitlera. Trafił na Ural, skąd do Polski udało mu się wrócić w 1946 r. Po powrocie do Warszawy namalował poruszający cykl „Kamienie krzyczą” z motywem zrujnowanej stolicy. W okresie powojennym rzadko wystawiał swoje dzieła, ponieważ jego sztuka nie odpowiadała kanonom socrealizmu.
Od młodości Linke widział tylko na jedno oko, nowotwór zaatakował drugie, ostatecznie odbierając artyście życie. Szkoda, że nie dany był mu czas na rozliczenie się ze stalinizmu, który miało wielu innych artystów.
- Przy całym swoim zaangażowaniu politycznym, był to człowiek z gruntu niezależny – podkreśla Krzysztof Stanisławski, dyrektor CSW, a jednocześnie kurator wystawy. - Przed wojną miał kłopoty z cenzurą. Choć w PRL znał osobiście wielu decydentów jeszcze z czasów przedwojennych, unikał protekcji. Nie przyjął Orderu Odrodzenia Polski. Z jednej strony starał się zachowywać dumę człowieka wolnego, z drugiej jednak strony swój talent złożył na ołtarzu propagandy. Można tę jego decyzję interpretować na różne sposoby, choć najłatwiejszą odpowiedzią jest to, że w ten sposób zarabiał na życie w tych brutalnych czasach. Są jednak i w tych pracach elementy odrębności, na wystawie znajduje się praca zatrzymana przez cenzurę.
Warszawa miała, ale nie dała
Liczba prac zaprezentowanych w Toruniu to absolutny rekord. Większość pochodzi z Muzeum Literatury. Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Choć ogromna kolekcją prac Linkego może poszczycić się Muzeum Narodowe w Warszawie (1200), z tego zbioru zgodziło się udostępnić na toruńską wystawę zaledwie jeden(!) obiekt, sławny Autobus”.
- Nie wypożyczono nam jednak na przykład sławnego sławnego „Morza krwi”, co trudno mi do końca zrozumieć - ubolewa Krzysztof Stanisławski.
I bez tego jednak wystawa w Toruniu robi kolosalne wrażenie. Warto zdążyć do 20 czerwca.
