https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wiwisekcja

Anita Chmara
Małgorzata Maślanka, Bogusława Barzycka,  Mrek Tynda, Artur Krajewski
Małgorzata Maślanka, Bogusława Barzycka, Mrek Tynda, Artur Krajewski Tadeusz Pawłowski
W niedzielę rozpoczął się Festiwal Prapremier w Bydgoszczy. Pierwszego dnia zobaczyliśmy spektakl gospodarzy - Teatr Polski pokazał przedstawienie "I. znaczy Inna" w reżyserii Adama Orzechowskiego.

     To niewątpliwie trudna sztuka. Trudny jest sam temat. Śmierć młodej osoby, śmierć z gatunku tych, które nie powinny się wydarzyć, to wątek, którego nawet w teatrze nie przyjmuje się łatwo. Zespół bydgoski miał jednak szczególnie ciężkie zadanie. "I. znaczy Inna" jest sztuką dwóch niemieckich dramaturgów młodego pokolenia Andreasa Sautera i Bernharda Studlara, napisaną w sposób niesceniczny. Reżyser ma do dyspozycji zapis wspomnień osób, które znały I., wspomnień z przeszłości, mieszających się z teraźniejszością. Nie ma tradycyjnej akcji, nie ma ciągłości. A jednak rzecz musi zostać pokazana tak, by była dla widzów interesująca.
     Czy zespół podołał temu zadaniu? Z pewnością mamy przed sobą dynamiczną sztukę z krwi i kości. Wszystko dzieje się w dość uniwersalnej przestrzeni pokoju, mogącej w razie potrzeby stać się cmentarzem, szosą, czy wreszcie miejscem, w którym I. ginie tragicznie. Mimo że o większości wydarzeń aktorzy muszą po prostu opowiedzieć, nie rezygnują z odtwarzania tego, co działo się w chwili, gdy istotnie rzecz się działa. To jakby rodzaj wiwisekcji: wszyscy wracają do zdarzeń sprzed śmierci I. i tego, co było w kilka chwil później. Opowiada każdy: mąż I., jej ojciec oraz najlepsza przyjaciółka, a także przyjaciel męża, który I. znał najsłabiej, więc dla niego ta śmierć znaczy mniej. Przez takie uporczywe odtwarzanie, co kto powiedział, do kogo zadzwonił, z kim się umówił, dokąd wyszedł, śmierć I. ma ulec oswojeniu. Chociaż oczywiście i tak wiadomo, że wszystkie te wysiłki mają sens tylko dla tych, którzy I. znali słabo. Bliskim pozostanie pytanie, które zadaje ojciec I. - pytanie, czy taką dziurę można w ogóle wypełnić?
     A zatem mamy sztukę z krwi i kości. Nie wiem tylko, czy przez owo staranne dbanie, by rzecz była dynamiczna, nie umknęło coś, co sprawia, że tekst naprawdę porusza. Jest ruch, brakuje atmosfery. Teatr postanowił pokazać wszystko realistycznie: jeśli płacz, to płacz, jeśli krzyk to krzyk. Rozpacz jest tu wyrzucana ot tak, wprost, jak w serialu, jak w kinie... Tylko że to nie jest kino. "I. znaczy Inna" zagrana tak prosto, do tego niemal jednym tonem i jednym tchem, niemal przy tym samym oświetleniu, po prostu traci. Pojawia się co prawda muzyka, ale tylko w chwilach, gdy aktorzy nie mówią. Czy to dlatego, by aktorów było lepiej słychać? Wiadomo przecież, że akustyka sali nie jest najlepsza? No, więc może tak...
     Wyszłam ze spektaklu z poczuciem, że warto było, bo jednak po pierwsze rzecz ciekawa, po drugie sprawnie pokazana, a jednak nie do końca taka, jak myślałam, że będzie.
     Teatr Polski, "I. znaczy Inna" Andreasa Sautera i Bernharda Studlara, reż. Adam Orzechowski, scenografia Tomasz Polasik, premiera 28 września 2003 roku.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska