Jeszcze jeden powód do tego, żeby zazdrościć Toruniowi - tamtejsze zabytki są w dużo lepszym stanie. Tak uważają ci, dla których solą w oku jest włocławska starówka oraz kilka innych obiektów, o których można powiedzieć, że stoją i straszą. I choć rzeczywiście nie jesteśmy, tak jak kilka polskich miast, przykładem architektonicznej perły, zabytków u nas nie brakuje.
- Począwszy od lat przedwojennych było w sumie osiemdziesiąt osiem decyzji o wpisie - mówi Olga Krut-Horonziak, kierownik włocławskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Toruniu. Włączony jest w to tak zwany wpis naczelny z 1957 roku, dotyczący Starego Miasta - terenów od Wisły do placu Wolności i znajdujący się między ulicami Brzeską i Królewiecką. - W przeważającym stopniu włocławskie
_zabytki są w złym stanie
- mówi Olga Krut-Horonziak. - _Szczególnie w obszarze Starego Miasta. To zresztą widać gołym okiem. W złym stanie są także zabytki techniki, m.in. browar Bojańczyka, "Celuloza". - Dramat tego obiektu dzieje się na naszych oczach - twierdzi kierownik delegatury. Równie zaniedbane są zabytkowe nagrobki na cmentarzu komunalnym. Ale są i pozytywne przykłady - to obiekty przemysłowe "Delecty" czy obiekty sakralne w naszym mieście. - Może poza kościołem świętego Jana, ale__i w tym przypadku rozpoczęła się walka o zdobywanie funduszy, by wyremontować
_więźbę dachową
Wrzodem na mapie miasta jest zabytkowy spichrz przy ul. Sto-dólnej. Jego historia związana jest z powstaniem styczniowym - było tu carskie więzienie. Powojenna historia zabytku przez bardzo małe "h" rozpoczęła się w 1993 r. kiedy to, bez zgody urzędu konserwatorskiego, zabytek sprzedano osobie prywatnej. - _Ta gruba teczka pełna jest pism, dotyczących tego obiektu od momentu jego przejścia w ręce prywatne - mówi Olga Krut-Horonziak. Jego właściciel przepadł jak kamień w wodę. - _Albo bawi się
_w kota i myszkę
ze wszystkimi - mówi kierownik delegatury. Próbowano różnych sposobów, aby wymóc na właścicielu dbałość o zbytek, będący teraz ruiną. Są pisma, zawiadamiające o wszczęciu procedury wywłaszczeniowej, trudnej do przeprowadzenia, ale przynajmniej próbowano. Są prośby i groźby - i ciągle nic! Nie mogąc natrafić na realny ślad właściciela zawiadamiano jego żonę, ale ta twierdziła, że nie ma z mężem kontaktu... W efekcie zabytek straszy, co bije tak w gospodarzy miasta, jak i w służby konserwatora zabytków.
**
