https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wstydliwa sprawa

Barbara Szmejter
Po wielomiesięcznym procesie włocławski sąd skazał byłego dyrektora Pogotowia Ratunkowego na karę roku i czterech miesięcy więzienia w zawieszeniu na cztery lata.

     Dr Witold M. musi też zapłacić 2-tysięczną grzywnę oraz 100-złotową nawiązkę dla Stowarzyszenia Obrony Praw Kobiet. Powodem skazania lekarza były zarzuty dotyczące molestowania seksualnego i nakłaniania do nierządu
     podległych mu pracownic.
     
Wyrok zapadł w miniony czwartek i nie jest prawomocny.
     - Dla mnie to oskarżenie wcale nie jest takie jednoznaczne - twierdzi były pracownik stacji Pogotowia Ratunkowego. - Silna grupa pracowników średniego szczebla, która od lat ma w tej instytucji decydujący głos, pozbywa się każdego szefa, choć z różnych powodów. To takie polityczne rozgrywki. Wcześniej trudno było wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje, ale po aferze łódzkiej chyba wiele kwestii rozjaśniło się. Przecież w takiej stacji nie dyrektor, nie lekarz mają najwięcej do powiedzenia, tylko dyspozytorzy i pielęgniarki. A chodzi, rzecz jasna, o wpływy i pieniądze.
     Doktor M. od początku był konsekwentny. Zaprzeczał wszelkim zarzutom, sprawiał wrażenie osoby szczerze zainteresowanej wyjaśnieniem sprawy przez prokuraturę. Zdziwił się, gdy został oskarżony. - W toku postępowania przygotowawczego ustalono, że czyny godzące w podstawowe dobra i wolności osobiste dotyczą pięciu zatrudnionych w pogotowiu kobiet - _mówił w sierpniu 2000 roku ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej we Włocławku Józef Kosman.
     Prokuratura przedstawiła doktorowi M. pięć zarzutów z artykułu 199 kodeksu karnego:
"Kto przez nadużycie stosunku zależności lub wykorzystywanie krytycznego położenia doprowadza inną osobę do obcowania płciowego lub poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
     Pielęgniarki najpierw mówiły chętnie. Po rozpoczęciu procesu nie chciały już wracać do przeszłości.
- A co? Nie dasz mi? I tak ci uschnie! - miał mówić dyrektor podczas dyżurów.
     Jedną z kobiet łapał
     
za piersi, rękę drugiej włożył w rozporek. -
Nazywał nas kurwami, mówił, że małpę też mógłby posadzić w "R"-ce, koleżankę z sekretariatu uświadamiał, że nie nadaje się nawet do pracy w kotłowni - opowiadały pielęgniarki. Żadna z nich nie chciała zostać z dyrektorem sam na sam.
     -
Myślałyśmy, że uda się to załatwić we własnym gronie, to przecież wstydliwa sprawa, głupio było z tym wychodzić na zewnątrz - mówi jedna z pielęgniarek. - Ale nie dało się,
     **
dyrektor nie reagował...
     **Przewodniczący zakładowej "Solidarności" również próbował rozwiązać konflikt. Rozmawiał z szefem po koleżeńsku, napisał do niego oficjalne pismo:
"... Odnośnie pańskich zachowań w stosunku do kobiet zatrudnionych w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia oraz pozostałych pracowników informujemy, że takie zachowania zgodnie z kodeksem karnym są przestępstwem. Również wypowiadanie się o pracownikach: kurwa, raszpla, purchawa, skurwysyn czy chuj jest wysoce obraźliwe...". _
     Na wniosek obrońców doktora M. jego proces został wyłączony z jawności. Dziennikarzy i osoby postronne wpuszczono na salę tylko w miniony czwartek, gdy doszło do ogłoszenia wyroku. Na razie nie jest on prawomocny, stronom przysługuje złożenie apelacji. Gdy przewodniczący składu sędziowskiego zaczął uzasadniać dlaczego zdecydowano się na taki właśnie wymiar kary, widzowie musieli opuścić salę. Nie wiadomo więc czyje zeznania przyczyniły się do wydania wyroku skazującego ani jakie dowody zostały wzięte pod uwagę.
     Doktor M. nie jest już dyrektorem włocławskiego pogotowia. Został odwołany z funkcji, gdy sprawa molestowania seksualnego trafiła do prokuratury.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska