MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie klasy prosektorium

Rozmawiała Małgorzata Święchowicz
Rozmowa z prof. ALEKSANDREM NALASKOWSKIM

     - Szukam dobrej szkoły dla dziecka. Gdzie ją znajdę: bliżej cmentarza, kościoła czy urzędu?
     - Dobra szkoła powinna być gdzieś "pomiędzy". Oczywiście oboje używamy tu pewnej przenośni, szkoła blisko kościoła oznacza szkołę wyznaniową. Blisko cmentarza, to szkoła martwa, hołdująca tradycji, ale często bezmyślnie. Zapatrzona w to, co było, nie zauważa tego, co dzieje się za oknem, nie lubi zmian, dyscyplinuje uczniów, ogranicza. Z kolei szkoła zbyt bliska urzędu - to szkoła narażona na ciągłe zmiany, służące nie uczniom, a tym, którzy są akurat przy władzy. Zmieni się władza - zmieni się dyrektor szkoły, zmieniać się będą nauczyciele, programy nauczania...
     - Pan proponuje, by szkołę trzymać daleko od urzędów i cmentarzy. Najlepiej w lesie?
     - Gdybym mógł, stworzyłbym szkołę w miejscu, w którym rozbijają się obozy harcerskie. Rzecz jasna, znów używam tu metafory. Chodzi o to, by w mojej szkole było zdrowo, żebym czuł się dobrze, miał w niej trochę prywatności, a nie był kolejnym numerem w dzienniku. Tylko taka szkoła, niezależna, wolna, gwarantuje prawdziwość przeżycia edukacji, tak jak na obozie harcerskim przeżywa się przygodę.
     Jest tylko jedno niebezpieczeństwo. Taka szkoła z daleka od "urzędów" czy "cmentarzy", daleko od miasta - mogłaby stanowić sztuczną enklawę, wypaczyć uczniów do tego stopnia, że po opuszczeniu jej nie umieliby poradzić sobie z realiami, dostosować się do rzeczywistości.
     - A rzeczywistość, to szkoła rejonowa. Wystarczy tylko pójść, zapisać dziecko na lekcje. Niektórzy rodzice nawet nie spojrzą, jak wyglądają klasy, korytarze, w jakim kolorze są ściany.
     - To typowe dla dorosłych: wprowadzą dziecko do szkoły, pomogą się przebrać i znikają. A dziecko musi tam być. To zastanawiające, z jaką starannością urządzamy pokój naszemu dziecku, a z jakim lekceważeniem wybieramy mu szkołę. Nagle nieważne są ściany, podłogi...
     - Nam po prostu nie przychodzi do głowy, że po wyglądzie można poznać, czy szkoła dla ucznia jest dobra czy zła...
     - Traktujemy szkołę jak szpinak. Wiemy, że jest zdrowy, więc nieważne, że jest niesmaczny.
     - Szkoła jest brzydka, ale trzeba do niej chodzić: koniec kropka?
     - Najwyżej pytamy dziecko: krzywdzi cię ktoś w tej szkole, bije? Nie bije, to dobrze. Tymczasem szkoła może terroryzować swoim wyglądem! Już przy wejściu pokazuje, kto tu jest ważny. Wejście, to taka twarz szkoły. Wchodzisz i już się boisz. I już wiesz, że nie możesz tego miejsca pomylić z domem. Drzwi są najczęściej obrzydliwe, stare, pospawane z kątowników, oblepione jakimiś reklamami.
     - Idziemy dalej i widzimy wielki hol z wypastowaną podłogą. Czyż to nie piękne?
     - Piękne. Od razu dostajemy komunikat: tu nie wolno brudzić! Bowiem szkoły buduje się z myślą o sprzątaczkach. W holu nie ma ławek, żeby usiąść. Bo gdyby były, dzieci by siadały, gawędziły, podjadały paluszki i by kruszyły. Hole nie są do odpoczywania i brudzenia. Są tylko pasami komunikacyjnymi, a przecież mogłyby być rynkiem, agorą szkoły - miejscem spotkań, happeningów, teatrzyków...
     - Można byłoby wydzielić miejsca do odpoczynku, wyłożyć miękką wykładziną...
     - Nasza Szkoła Laboratorium jest wymoszczona miękkościami, które sprzyjają zachowaniom łagodnym i pokojowym. To naprawdę działa!
     W publicznych szkołach to nie do pomyślenia! Przecież uczniowie zaraz by siadali, brudzili. Trzeba byłoby tę wykładzinę zmieniać, prać. To byłby kłopot dla sprzątaczek. Wygodniejszy jest kamień, dziwię się, że jeszcze nie ma kamiennych ławek. Byłyby takie praktyczne.
     Tymczasem, z badań wynika, że gdyby szkoły były bardziej "miękkie", pozwalały na większą swobodę, byłoby w nich mniej agresji. Na miękkiej podłodze chce się usiąść, zrelaksować, oprzeć o kolegę. Ale to by przecież prowadziło do rozbisurmanienia, więc lepiej niech uczniowie mają kamienną posadzkę. Na niej nie można usiąść, nawet nie można bezpiecznie upaść. Taka agresywna podłoga wyzwala agresję. Uczniowie chodzą, popychają się, przekrzykują...
     - A przecież chcieliby czasami pozwierzać się sobie, mieć takie miejsce, gdzie można się zaszyć, zniknąć na chwilę z pola widzenia nauczycieli. W większości szkół to raczej nie do pomyślenia. Dlaczego?
     - Jest tendencja do robienia ze szkoły zakładu karnego, żadnych skrytek dla uczniów, żadnej prywatności! Szkoły mają charakter koszarowy, likwidują zakamarki, w których uczniowie mogliby pobyć sami. Sam może pobyć tylko dyrektor szkoły, on zwykle zajmuje twierdzę nie do zdobycia. W sekretariacie siedzi cerber, który pilnuje, żeby nikt nie przeszkadzał. Dobrze strzeżony jest też pokój nauczycielski.
     - Widział pan te drzwi z wyjmowanymi klamkami? Nauczycielki noszą klamkę w torebce, wyciągają, otwierają albo zamykają pokój. Uczeń nie ma klamki, jest bez szans.
     - Ma nie przeszkadzać. Taki uczeń, zanim dostanie się do pokoju nauczycielskiego, jest przesłuchiwany: a do kogo, a po co? Później nauczyciele dziwią się: dlaczego oni nas nie lubią? Nie lubią, bo szkoła w takim kształcie nie da się lubić. Jest wyraźny podział na: my i oni. My możemy się schronić, oni muszą być na widoku. Bo jak nie będą, to nabroją albo przestaną się uczyć. Tymczasem bycie pod stałą obserwacją wzbudza agresję i niechęć do szkoły. Uczniowie szukają sposobów na odreagowanie stresu.
     - Rodzicom wydaje się, że jak ich dzieci mają kłopoty, to idą do pedagoga szkolnego.
     - Nie idą. Uczeń, gdy jest mu źle, chce się skryć w jakimś zakamarku. Jeśli nie ma zakamarków, ucieka ze szkoły. Chce chociaż chwilę pobyć poza nią.
     - Dla rodziców to pewne zaskoczenie. Sądzą, że ich pociechy świetnie czują się w szkole, w sali lekcyjnej. Tymczasem z pana badań wynika, że uczniowie nie lubią klas.
     - Klasa jest miejscem zmuszania ucznia do ustawicznej uwagi. Nie ma tu żadnej prywatności. A takie miejsca szybko męczą. Trzeba się sprężać, uważać na każde słowo, każdy ruch. I trzeba uważać, gdzie się usiądzie.
     - Czy od miejsca zajmowanego w klasie może zależeć szkolna kariera?
     - Są w klasie miejsca lepsze i gorsze. Miejsce świadczy o tym, czy jest się akceptowanym przez nauczyciela czy nie. Kogo się nie lubi, sadza się daleko od siebie. Zwykle najgorszym miejscem jest to w lewym rogu po przekątnej od nauczyciela. Każdy, także nauczyciel, lubi patrzeć prosto, więc to, co widzi przed sobą jest najlepsze. Uczniowie siedzący najbliżej i na wprost są lepiej postrzegani i zwykle bardziej aktywni na lekcjach. Nie ma też szans, by uczeń raz usadzony w jakimś miejscu, mógł to miejsce zmienić. By sam decydował, czy dziś akurat będzie siedział bliżej nauczyciela, a jutro dalej.
     - Jeśli zapytać nauczycieli, co jest najważniejsze w klasie, powiedzą: tablica. Uczniowie odpowiedzą: biurko nauczyciela. Boją się tego biurka.
     - Bo biurko, to symbol, ambasada władzy szkoły nad dzieckiem. Biurko wyróżnia nauczyciela. Dla ucznia raz jest konfesjonałem, raz szafotem. Do biurka jest się wzywanym, rozmowa przy biurku jest oficjalna, rzadko przyjemna.
     - Czy w klasie bez biurka uczniowie czuliby się lepiej?
     - Zdecydowanie lepiej czuliby się w klasie, w której sami mogliby wybrać sobie miejsce, mieli prawo jednego dnia być bliżej tego, który prowadzi lekcję, innego dnia - być dalej. Ale dla szkół to byłoby zbyt kłopotliwe, szkoła kocha porządek, wierzy, że dyscyplina sprzyja nauce. Tymczasem uczyć możemy tylko człowieka, który czuje się wolny i dobrze czuje się w szkolnej przestrzeni. Gdyby przeanalizować, dlaczego uczniowie mają kłopoty z nauką, okazałoby się, że kilkadziesiąt procent przypadków, to reakcja na wygląd szkoły - budynek, otoczenie. Te okropne paprotki i zielone sukno na stołach komisji egzaminacyjnych, stołówkowy zapach, obskurne ściany, wydzielony zaułek dyrekcji.
     - Dlaczego my, rodzice, tego nie widzimy?
     - Uważamy, że to nie jest problem. Albo zakładamy, że i tak nic nie da się zmienić. Szkoły na wielkich osiedlach, toruńskim Rubinkowie, bydgoskich Kapuściskach, są nie do zmiany.
     - Ale przecież buduje się nowe szkoły...
     - W Polsce znam tylko jednego architekta, który swoje projekty konsultuje z pedagogami. Większość stawia szkoły bez wyobrażenia o potrzebach dziecka. Ci, którzy decydują, jak szkoła ma wyglądać, sami nigdy tak nie urządziliby sobie domu - z holem przesiąkniętym zapachem pasty do podłóg, z nudnymi gazetkami ściennymi. Te budynki nie żyją. To prosektoria.
     

  • Prof. Aleksander Nalaskowski jest dyrektorem Instytutu Pedagogiki UMK w Toruniu, założycielem "Szkoły-Laboratorium" pierwszej po 1989 roku placówki niepublicznej w Polsce. W tym miesiącu nakładem krakowskiego wydawnictwa "Impuls" ukaże się jego książka "Przestrzenie i miejsca szkoły" poświęcona ukrytym wymiarom edukacji.

  • emisja bez ograniczeń wiekowych
    Wideo

    Zakaz handlu w niedzielę. Klienci będą zdezorientowani?

    Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Dołącz do nas na X!

    Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

    Obserwuj nas na X!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!

    Polecane oferty

    Materiały promocyjne partnera
    Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska