- W sylwestra, około godz. 17, odstawiłem na dworzec klienta. W pewnym momencie podeszło do mnie trzech taksówkarzy pracujących poza korporacją i zaczęło lżyć. Przy kliencie usłyszałem: "wyp...j na swój postój, bo ci łeb rozp...ę". Kiedy chciałem odjechać uszkodzili mi samochód - opowiada nam zaprzyjaźniony kierowca jednej z bydgoskich korporacji.
Czytaj też: "Gdzie się pchasz z tą grubą d...?!" - taksówkarz obraził bydgoszczankę
Świadkiem całego zajścia był jego klient. - Było naprawdę nieprzyjemnie - potwierdza mężczyzna. - Do tego stopnia, że nawet nie zapłaciłem i ze strachu szybko odszedłem w stronę budynku dworca - nie ukrywa.
Wezwany na miejsce patrol policji próbował załagodzić sprawę. Napastnicy chcieli przeprosić taksówkarza, ale ten odjechał. 3 stycznia oficjalnie zgłosił całe zajście na policji.
- Przecież za "przepraszam" samochodu nie naprawię - mówi i dodaje, że usunięcie wgnieceń na drzwiach i błotniku wycenił na dwa tysiące złotych.
Zdaniem prezesa korporacji naszego bohatera problem nie jest nowy, istnieje od 20 lat. - Praktycznie nie ma tygodnia, żeby moi taksówkarze nie zgłosili tego typu interwencji. Do tej pory były to jednak tylko słowne utarczki.
Urząd Miasta umywa jednak od tego ręce.
- Rzeczywiście znamy problem, ale te sytuacje wykraczają poza nasze kompetencje - mówi Waldemar Winter, dyrektor wydziału uprawnień komunikacyjnych w bydgoskim magistracie. - Są to wewnętrzne sprawy między taksówkarzami, a jeśli dochodzi do rękoczynów, to już jest pole do działania dla policji.
Czytaj e-wydanie »