MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wyprawa studentów UMK do Chin przez fiordy

Tomasz Nowicki, Karol Kempiński
Tomek i Karol "łapią stopa" pod Kopenhagą
Tomek i Karol "łapią stopa" pod Kopenhagą
O podróży koleją transyberyjską myśleliśmy od kilku lat. W końcu postanowiliśmy urzeczywistnić nasze marzenia.

Zgodnie z przysłowiem, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, postanowiliśmy dotrzeć do Chin przez Stambuł i kraje bałkańskie.

Jednakże marzenia kosztują, a jak wiadomo studencka kieszeń zazwyczaj świeci pustkami. Planując wyprawę nie mogliśmy więc pominąć tak istotnego dla nas punktu, jak praca. Gdzie można zarobić szybko i dużo? W Norwegii. W związku z tym plan jest następujący: autostopem do Norwegii, stamtąd samolotem do Moskwy, koleją do Pekinu, ze stolicy Chin do Szanghaju, następnie ponownie samolotem do Stambułu, skąd autostopem wrócimy do Polski.

Wiza ekspresowo
Może to się wydawać proste, łatwe i przyjemne, ale właśnie! Zawsze jest jakieś "ale". Organizując wyprawę o takim rozmachu trzeba zadbać o wszystkie szczegóły. Wizy do Rosji, Mongolii i Chin, odpowiednio wczesną rezerwację biletów na pociąg i samoloty, szczepienia ochronne, noclegi oraz niezbędne przewodniki i rozmówki.

Kolejnym problem był czas, a w zasadzie jego brak (sprawy studenckie). Zdecydowaliśmy się na najpewniejszą i najszybszą dla nas opcję, czyli pomoc pośredników. Zwiększyło to oczywiście koszty wiz i biletów, ale pozwoliło skupić się na innych ważnych rzeczach, jak chociażby szczepienia ochronne. Spośród kilku zalecanych wybraliśmy szczepionki przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu A i durowi brzusznemu.

Wydanie wizy zajmuje teoretycznie 5 dni, ale zwykle trwa dłużej. Nie mogąc opóźniać wyjazdu skłoniliśmy się ku ekspresowemu, w ciągu jednego dnia, załatwieniu wizy chińskiej. To również nie było obojętne dla naszych kieszeni.

Następnie zabraliśmy się za załatwianie noclegów. Szerokim łukiem omijaliśmy hotele, szukając jak najtańszych i najciekawszych miejsc noclegowych. Tutaj pojawił się pomysł na skorzystanie z gościnności ludzi, których osobiście nie mieliśmy dotąd okazji spotkać. W dobie internatu jest to możliwe. Istnieją strony, na których można oferować miejsca noclegowe w swoich domach. Obcy ludzie, z różnych zakątków świata pomagają sobie wzajemnie i całkowicie bezinteresownie.

Znaleźliśmy w ten sposób osoby z Pekinu i Szanghaju, z którymi nawiązaliśmy kontakt.

Mimo tych oszczędności koszt wyprawy przerósł nasze oczekiwania. Konto bankowe każdego z nas zeszczuplało o 6 tys. zł, z czego aż 1.500 poszło na 10-dniową podroż koleją transsyberyjską, z planowanymi krótkimi wizytami nad Jeziorem Bajkał i w stolicy Mongolii - Ułan Bator.

Wreszcie ruszamy
Przygotowania zajęły nam trzy tygodnie. W końcu nadszedł upragniony moment i mogliśmy ruszyć w drogę.

Dzień po otrzymaniu wiz, z wypełnionymi po brzegi plecakami wyruszyliśmy w trasę. Czuliśmy na plecach ciężar zapakowano prowiantu: słoików i puszek z gotowymi obiadami. Przecież nawet o studencki żołądek trzeba się troszczyć. Nie zapomnieliśmy o butli z gazem i namiocie, niezbędnych w podroży autostopem. Aby nie korzystać z promu i zasmakować w pełni przygody, obraliśmy drogę przez Niemcy, Danię i Szwecję. Autostop traktujemy jako wyzwanie, które pozwala kształtować charakter i pokonać trasę w bardziej ekstremalny sposób.

Zaczęliśmy na dużej stacji benzynowej pod Człuchowem. Palące słońce grzało nasze nie opalone jeszcze karki (co wkrótce miało ulec radykalnej zmianie). Po półtorej godzinie zatrzymała się ciężarówka, jej kierowca zabrał nas do Wałcza. Tam, nieopodal sklepu spożywczego trafił nam się kolejny transport. Za kółkiem siedziała Niemka, która świetnie mówiła po polsku. Nauczyła się od swojego męża, a naszego rodaka. Zawiozła nas aż pod Hamburg, z przerwą na nocleg pod Szczecinem. Podczas, gdy ona nocowała w motelu, my wybraliśmy ustronne miejsce w pobliskim lesie na rozbicie namiotu. Zasnęliśmy przy bzyczeniu latających wokół nas komarów.

Koło południa dnia następnego byliśmy już na stacji docelowej. Ponownie udało nam się złapać długi kurs - aż do samej Kopenhagi. Zabraliśmy się z niemiecko-duńskim małżeństwem, które notabene poznało się w Chinach. Do Danii dostaliśmy się promem z miasteczka Puttgarden. Teraz od Szwecji oddzielał nas jedynie 16-kilometrowy most Oresund, miedzy Kopenhagą a Malmoe. Jeszcze tego samego dnia przedostaliśmy się na drugą stronę, gdzie na małym parkingu spędziliśmy noc.

Następny dzień okazał się słodko-gorzki. Z jednej strony udało nam się złapać transport niemalże do samego Oslo, ale z drugiej kosztował nas wiele zdrowia. Kierowca, którym był właściciel dużej firmy logistycznej, kursujący pomiędzy swoimi biurami rozsianymi w kilku państwach europejskich oraz posługujący się trzema telefonami komórkowymi, musiał zatrzymać się na kilka godzin w nadmorskiej szwedzkiej miejscowości Halmstad. Zaproponował nam podwiezienie na plażę. Po kilku godzinach opalania przypomniała nam się piosenka Kabaretu Pod Wyrwigroszem "Jesteś spalona". Przez najbliższych kilka dni wspomnienie krótkiego pobytu w Halmstad miało do nas boleśnie powracać. Na szczęście już wieczorem dostaliśmy się do stolicy Norwegii. Na trawniku nieopodal cmentarza rozbiliśmy namiot.

Nieoczekiwane spotkanie
Wstaliśmy skoro świt, aby nie ryzykować spotkania z strażnikiem nekropolii. Był kolejny gorący dzień. Uratował nas kierowca ciężarówki. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że Norwegowie siedzący za kierownica TIR-a nie przepadają za autostopowiczami.

Dlatego nie zdziwiło nas, gdy zaraz po wejściu usłyszeliśmy komendę w znajomo brzmiącym języku: "Pasy". Kierowcą okazał się mieszkający od pięciu lat w Norwegii Polak. Grzegorz przez cztery lata pracował na farmie, aby później zrealizować swoje marzenia i zostać kierowca ciężarówki, bo uważa, że: "w życiu powinno się robić to, co się lubi".

Zostaliśmy wysadzeni 400 km od celu naszej podróży - Trondheim. Przez następne sześć godzin pokonaliśmy... 20 metrów pieszo. Brak cienia i wody dokuczały najmocniej. Dopiero wieczorem uśmiechnęło się do nas szczęście. Jazda nowiutką toyotą zrekompensowała nam długie i męczące godziny oczekiwania. Na koniec, ku naszemu zaskoczeniu, otrzymaliśmy 200 koron "na piwo w Pekinie". Po nocy spędzonej w pewnej małej miejscowości górskiej w południe piątego dnia podroży dostaliśmy się do Vikhammer, miasteczka pod Trondheim.
Wkrótce kolejna relacja z wyprawy studentów UMK.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska