Zdaniem Kamili Grzelak z chojnickiego schroniska, także i pozostałe psy powinny być czterdziestoletniej kobiet z Chojnat odebrane. - Interweniowałam w tej sprawie kilkakrotnie u dzielnicowego, ale co się z tymi psami dzieje, nie wiem. Nie otrzymywałam odpowiedzi. Pewnie wkrótce sama pojadę tam na kontrolę - mówi.
Suczkę Hannie L. zabrano 1 grudnia ub.r. po interwencji sąsiadów. Pies nie miał odpowiedniej budy, choć mrozy sięgały wtedy 20 stopni poniżej zera. - Nie było posłania i słomy - mówi Kamila Grzelak. - Suczka była wychudzona, nie miała ani wody, ani jedzenia.
Zwierzę było także w okropnym stanie psychicznym. Pracownikom schroniska nie było łatwo je odkarmić. Suczka długo nie przybierała na wadze, a jej zachowanie świadczyło o tym, co ją spotkało. Gdy dostała wodę w misce, przysuwała ją bliżej siebie, a gdy jej nie wypiła, wylewała ją. Kocyk również natychmiast zagarniała. Zabiedzone zwierzę po trzech miesiącach trafiło do adopcji. Choć nie było łatwo, bo straszliwe doświadczenia odbiły się na jego psychice. - W marcu znalazł się ktoś, kto je pokochał - cieszy się Grzelak.
Dodajmy, że suczka było zabiedzona, choć właścicielka pracowała w... branży mięsnej. Wystarczyłoby zmielić kości, ugotować z kaszą. Jak tłumaczyła się Hanna L.? Stwierdziła, że ze względu na pracę w systemie zmianowym brakowało jej czasu na opiekę. Kobieta nadal ma u siebie dwa inne psy: bernardyna i kundelka. Nie odebrano ich, bo L. trzyma je w szopie-graciarni. - Moim zdaniem te psy również powinny być tej pani odebrane - mówi Grzelak. - Warto sprawdzić, jak opiekuje się nimi. Prosiłam o to policjantów, ale nie otrzymałam dotąd od nich odpowiedzi.
Okazało się, że ostatnio zmienił się dzielnicowy. Nowy jeszcze u Hanny L. nie był. - Naczelnik Tomasz Kąkolewski powiedział mi, że zleci dzielnicowemu, by jeszcze dziś po południu tam pojechał sprawdzić sytuację - powiedziała nam wczoraj Renata Konopelska-Klepacka, rzeczniczka chojnickiej policji.