Siedmiominutowy film, w którym występuje wiceprezydent Maciej Grześkowiak i pracownicy ratusza wywołał prawdziwą burzę. Przy okazji promocji Bydgoszczy, urzędnicy reklamowali Microsoft.
Grześkowiak nie widzi w tym nic zdrożnego i zapewnia, że reklama pomoże miastu. Urzędnicy określili nawet spot nowoczesną wersją listów referencyjnych. Samorządowcy z innych miast, których spytaliśmy, stwierdzili, że na taką nowoczesność by się nie zdecydowali.
- Krytykują nas ci, którzy zawsze są przeciw nam, z powodów politycznych, a nie merytorycznych. Oraz zapamiętali wrogowie oprogramowania Microsoft - uważa wiceprezydent.
Postanowiliśmy zatem poprosić o komentarz kogoś, kogo trudno posądzać o zaściankowość lub tendencyjność. Eksperta z Instytutu Sobieskiego, niezależnego ośrodka analitycznego, zajmującego się badaniem działalności społecznej, politycznej i gospodarczej. - Zachowanie bydgoskich samorządowców jest raczej niesmaczne niż nietyczne, a smak już jest kwestią gustów - wskazuje Paweł Dobrowolski, zajmujący się m.in. analizą sytuacji, w których zbiega się biznes i polityka.
Przyznaje, że, jeśli ktoś bardzo chce chwalić swoich dostawców, to mu wolno, nawet jeżeli jest urzędnikiem. - Ale czy powinien to robić i w dodatku być z tego dumny, to już inna sprawa - zauważa ekspert i dodaje, że sam poprzestałby na tradycyjnym liście referencyjnym. - Chyba że mógłbym dla mojego miasta uzyskać niesamowite korzyści - wtedy byłbym gotów się zbłaźnić - nie owija w bawełnę Paweł Dobrowolski. - Tu o takich korzyściach nie wiadomo.