Właściwie wszystko było inne. Poczynając od tego, że 28. edycja BFO odbyła się zaledwie pół roku temu. Witając gości w sobotni wieczór, 22 kwietnia Maciej Figas, dyrektor Opery Nova mówił, że do końca życia zapamięta wzrok prezesów firm, z którymi raptem po sześciu miesiącach rozmawiał o wsparciu dla festiwalu. Raz na rok to norma, ale co pół?! A jednak stanęli na wysokości zadania.
Tak samo, jak nasi artyści, przygotowując tradycyjnie już spektakl otwarcia.
Kolejny raz Opera Nova powitała festiwalową publiczność operetką. Sztuką z pozoru łatwą i przyjemną, trochę mówioną, śpiewaną kupletami, tańczoną całym zespołem, ale... "Wesoła wdówka" w bydgoskiej odsłonie była nadzwyczajna - skrząca się humorem potraktowania postaci, przestraszająca burtonowskim sznytem strojów, makijaży i fryzur. Poprzeczkę maestro Figas z zespołem zawiesił wysoko.
A to był zaledwie początek uczty i o ile aperitif - jak wyborny szampan - zaszumiał lekko w głowie, to dania główne - "TransParada" i "Orfeusz i Eurydyka" - swoim kunsztem odebrały wręcz oddech.
Lubię balet współczesny, jego język i surowość formy, ale na to, co przywieźli artyści Rijeka Balet Company, nikt nie mógł być przygotowany. Fenomen! Kunszt wykonania, odczytanie muzyki były nadzwyczajne, a już słynne "Bolero" Ravela (kiedy piszę te słowa właśnie w internetowym radio utwór zbliża się do monumentalnego finału) tańczone przez piątkę artystów na batutach wywołało huragan oklasków i okrzyki zachwytu.
Dobrze, że kolejne dwa wieczory pozwoliły trochę opaść emocjom. "Przygody Lisiczki Chytruski" (Teatr Narodowy w Brnie) tylko z pozoru były bajką. Warstw tematycznych zawierały kilka i widzowie niezależnie od wieku mogli znaleźć w tym przedstawieniu coś dla siebie (tego wieczoru w Operze Nova nie brakowało dzieci, choć przyznam, że decyzja niektórych rodziców, by przyjść na wieczorne przedstawienie z kilkulatkami - organizatorzy wyraźnie zaznaczyli, że to sztuka dla dzieci 6+ - mnie zaskoczyła; dzieci chyba zresztą też).
"Albert Herring" Benjamina Brittena przygotowany przez Teatr Wielki w Poznaniu to wymagające przedstawienie, zarówno dla artystów, jak i dla widzów, zainscenizowane w równie nowatorski sposób, jak skomponowane. Ciekawe wizualnie.
Pozostając przy poetyce cieszącego zmysł smaku posiłku - oba były jak sałaty; chwila wytchnienia dla raczących się smakowitościami.
Aż nadszedł wieczór z "Bajaderą" Artyści z Wilna przywieźli w tym roku dwa przedstawienia - balet klasyczny właś nie i znajdującego się na drugim krańcu skali "Kandyda" Leonarda Bersteina (operetkę - musical do powiastki filozoficznej Woltera). Oba to piękno w czystej postaci. Uroda muzyki idzie w zawody z maestrią wykonania.
"Bajadera" do sama słodycz i kunszt baletowy. Feeria barw, złota bogini w męskim wydaniu i majestatyczny słoń na scenie.
Rafailas Karpis jako narrator w "Kandydzie" zawładnął bydgoską publicznością od pierwszych chwil wieczoru. Wystarczyło, by wprowadzając w temat parodii teorii optymizmy Leibniza (zgodnie z którą żyjemy w najlepszym z możliwych światów a cierpienie uszlachetnia) wymienił państwo na "R" z "a" na końcu - i bynajmniej nie była to Rwanda - a oklaski długo nie milkły. Niekłamaną radość wywołała także scenka między głównym bohaterem a Indianinem Kakombo, który przemówił po polsku, by kwitując nieporozumienia językowe rzucić "Stupid tourist" (głupi turysta).
A na deser "Nabucco" Opery Narodowej w Kijowie. Dzieło monumentalne, z wielkimi ariami i przejmującym chórem niewolników. Wstrząsające wrażenie w obecnej sytuacji ojczyzny artystów. Armaty zamilkły, przemówiły muzy.
Za rok XXX BFO. Jubileusz, więc i oczekiwania na jego miarę, ale jak mówi Wolter głosem Kandyda: uprawiajmy swój ogródek.
