Pracy nie ma w Grudziądzu 32,3 procent, co trzeci mieszkaniec w wieku produkcyjnym. To najwyższy wskaźnik w województwie. Mniej bezrobotnych jest nawet w grudziądzkim powiecie ziemskim. To ewenement - zwykle to ludzie z okolicznych wsi szukają zatrudnienia w miastach. W Grudziądzu ludzie z miasta jeżdżą do pracy u okolicznych gospodarzy. A ci mogą zaoferować niewiele - 50 groszy za zerwanie kilograma aronii albo 2-3 złote za godzinę pracy w gospodarstwie. Jedni zaciskają zęby i co dzień o świcie wsiadają na rower, przemierzają most, innym się nie opłaca.
Pomoc z kotła
Ci, którym się nie opłaca, trafiają zwykle na ulicę Klasztorną. Od 10.00 przed budynkiem Caritas wysiadują gromadnie na okolicznych schodkach. Najpierw pojedyncze grupki. Nie wiedzieć czemu osobno - kobiety i mężczyźni. Milcząc mierzą wzrokiem przechodniów.
Równo w południe wchodzi pierwsza grupa - ci, którzy mają kartki od proboszcza albo z opieki. Bezkartkowcy muszą poczekać. Są wśród nich "napakowani" osiłkowie o ramionach upstrzonych tatuażami, są eleganccy panowie w wieku pomostowej emerytury. Kobiet nie ma, kobiety wchodzą z kartkami.
Kiedy Caritas ruszała z akcją dożywiania w 1998 roku, przyszło 70 osób. Wydawało się, cała akcja, to strzał kulą w płot. Rychło jednak liczba chętnych na darmowe posiłki wzrosła do 500. Wówczas kuchnia mogła sobie jeszcze jeszcze pozwolić na urozmaicanie posiłków bigosem albo fasolką po bretońsku. Dziś, kiedy codziennie na Klasztornej stoi 750-800 osób jest już tylko zupa z wkładką.
W stołówce stoi skarbonka. Każdy, kto korzysta z posiłków, może wrzucić do niej symboliczną złotówkę. Na ogół w skarbonce zostają trzy monety, czasem cztery.
- Niektórzy przychodzą, bo traktują to jako oszczędność, ale są też autentycznie głodni. Mam w oczach obraz kobiety, która przychodzi z maleńkim dzieckiem. Dziecko zjada łapczywie prawie całą porcję zupy przeznaczoną dla dorosłego - mówi Rafał Parol z Caritas. Rafał na co dzień pracuje jako akompaniator - w Biurze Aktywizacji Bezrobotnych doradza ludziom, którzy chcieliby zdobyć pracę. - Marzy mi się, żeby takie tłumy jak na obiady przychodziły na nasze dyżury. Ale przychodzi 6-8 osób dziennie.
Grudziądzkie tupanie
Akompaniatorzy nie pośredniczą w znalezieniu pracy, ale pomagają pisać CV, radzą, na co zwracać uwagę w rozmowie kwalifikacyjnej. Z 325 osób, które przyjęli od początku roku, pracę podjęło 27.
- Ludzie, którzy do nas przychodzą, w większości już sporo wiedzą, są aktywni, szukają. Ale takich jest niewielu - martwi się Rafał Parol. - Kiedyś poprosiliśmy osoby czekające na obiad o pomoc w zamiataniu. Mężczyźni od razu orzekli, że to praca dla kobiet, z kilkuset czekających zgłosiły się dwie. Aktywność zaczyna się przed świętami, kiedy robimy zapisy na paczki.
Krystynie Dowgiałło, byłej dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy utkwiło w pamięci szkolenie zorganizowane dla bezrobotnych z Grudziądza: - Ukończenie tego kursu było jednoznaczne z otrzymaniem pracy. Warunkiem było wykształcenie wyższe lub półwyższe. Żeby obsadzić wszystkie miejsca, musieliśmy obniżyć wymagania. Ta sytuacja zwróciła moją uwagę, dokonaliśmy głębokiej analizy grudziądzkiego bezrobocia. Okazało się, że pęd młodych ludzi do nauki jest w Grudziądzu znacznie niższy niż w podobnych miastach, mniejszy jest szacunek dla wykształcenia w pokoleniu rodziców.
**_Według Krystyny Dowgiałło specyfiką grudziądzkiego bezrobocia jest jego roszczeniowy charakter: - Tu zawsze było tupanie nogami "Dajcie, bo nam się należy". Najwyraźniej widać było to na przykładzie stowarzyszeń bezrobotnych. W tym z Grudziądza panował marazm, z kolei podobne stowarzyszenie w Brodnicy potrafiło nieźle się zorganizować i same organizować dorywcze prace. Zupełnie różna mentalność.
Stowarzyszenie Bezrobotnych i Ludzi Zagrożonych Socjalnie Wskutek Bezrobocia to jeden pokój przy ulicy Klasztornej, naprzeciw Caritas. Prezes Barbara Golińska, z zawodu dietetyk, wpisuje do komputera kandydatów Stowarzyszenia na ławników, zawsze to jakiś grosz.
Żeby zadzwonić, Golińska musi używać własnej komórki, bo telefon stacjonarny został odłączony. Jeszcze niedawno Stowarzyszenie otrzymywało wsparcie z Urzędu Miasta, dziś dofinansowanie wstrzymano, ponieważ nikt nie był w stanie rozliczyć publicznego grosza. Sprawa trafiła do prokuratury. W dodatku, w trakcie walnego zgromadzenia, wyszło na jaw, że tysiąc członków Stowarzyszenia znajdujących się w rejestrze to martwe dusze. W rzeczywistości składki (2 złote miesięcznie) płaciło 59 osób. Dziś - jak twierdzi Golińska - wpływy ze składek to miesięcznie 10-20 złotych.
Grudziądz pod Brodnicą
Porównanie z 28-tysięczną Brodnicą musi działać na wyobraźnię grudziądzan. W mieście nad Drwęcą stopa bezrobocia jest o połowę niższa niż Grudziądzu. Nic dziwnego - położonej na uboczu Brodnicy, za sprawą umiejętnie prowadzonej polityki, udało się stworzyć setki miejsc pracy. Dzięki temu w Brodnicy produkuje się dziś m.in. pieluchy, ekskluzywną odzież, opakowania, okna, słodycze. Nieźle po przekształceniach funkcjonują zakłady mięsne. Wbrew zapaści w budownictwie od kilku lat stale rośnie liczba wydawanych przez miejscowy urząd pozwoleń na budowę.
- W Grudziądzu co rusz daje o sobie znać proletariacki charakter miasta - mówi Dowgiałło. - W Brodnicy klimat jest zupełnie inni. Młodzi chcą się uczyć, są otwarci na zmiany. Miasto potrafiło doskonale wykorzystać walory turystyczne okolic.
Tymczasem Grudziądz w praktyce nie istnieje w turystycznej marszrucie. Ponure, zapuszczone miasto (na 600 komunalnych kamienic zaledwie 2 nie wymagają remontu), zdominowane przez przemysłową architekturę, dysponuje jednak perełkami, które mogłyby przyciągać autokary z turystami. Choćby na dwugodzinny spacer. Problem w tym, że na Spichrzowej, najbardziej malowniczej uliczce Grudziądza nie ma ani jednego kawiarnianego ogródka czy sklepu z pamiątkami. Na bramie jednego z gotyckich spichrzów straszy napis "Sprzedaż węgla drzewnego", na innej - pożółkła tablica "Sprzedaż tapet amerykańskich".
- Próbowaliśmy ożywić Spichrzową, ale nie wyszło - przyznaje Andrzej Wiśniewski, prezydent miasta.
Centrum na lodzie
Nie wychodziło też tworzenie odpowiedniego klimatu dla biznesu z zewnątrz, zabrakło presji na przekształcanie starego przemysłu. - _Grudziądzki przemysł zbyt późno zaczął się przekształcać - zauważa Mirosław Garbacz, właściciel firmy obuwniczej Lemigo, największego w Polsce producenta obuwia. - Za długo też dojrzewali ludzie władzy. Znam co najmniej trzech inwestorów, którzy z Grudziądza odeszli do Bydgoszczy. Nic dziwnego, jeśli poprzedni zarząd wyśmiewał wnioski o zwolnienie z podatku.
Garbacz chętnie porównuje Grudziądz do Działdowa, w którym fabrykę obuwia (400 miejsc pracy) wybudował jego brat: - Tam wszystkie formalności załatwiało się błyskawicznie, a władze miasta były maksymalnie elastyczne. Wszystkim zależało. O braku elastyczności Grudziądza świadczą środki pozyskane z Unii Europejskiej. Podczas gdy Włocławek zdobył milion euro, Grudziądz - zaledwie 36 tysięcy. Jeśli miałbym kierować się zimną kalkulacują, nic by mnie nie zatrzymało w Grudziądzu, ale trzymał mnie sentyment.
Sentyment przywiódł też do Grudziądza Ryszarda Cendrowicza, grudziądzanina z pochodzenia, który pod miastem buduje zakład przerobu śliwki kalifornijskiej: - Trzeba przyznać, że po ostatnich wyborach klimat dla biznesu nieco się zmienił. Gdybym jednak dziś miał wybierać lokalizacje zapewne nie byłby to Grudziądz. Znalazłem budynek, który idealnie nadawał się do specyfiki mojej produkcji. Okazało się jednak, że radni zaplanowali tam centrum logistyczno-bankowe. To centrum miało powstać za ileś lat, za pieniądze, których nadal nie ma. Tymczasem u mnie już pracowałoby 100 osób. Niestety, musiałem zacząć budować na surowym gruncie. Tani grunt jest jedynym atutem Grudziądza.
Nieruchomości w Grudziądzu są - z punktu widzenia Torunia czy Bydgoszczy - rzeczywiście bajecznie tanie. W witrynach miejscowych biur pośrednictwa potencjalnych nabywców kuszą przeceny domów - ze 160 na 120 tysięcy.
Kroplówka dla molocha
Musiało się zmienić. Prezydent Wiśniewski stanął pod ścianą - w trakcie kampanii rzucił hasło 6 tysięcy nowych miejsc pracy i wie, że właśnie z tego rozliczą go wyborcy. - Moje hasło wyborcze zostało trochę opacznie zrozumiane. Mówiłem, że należy stworzyć takie warunki, aby w ciągu 4 lata powstało 6 tysięcy miejsc pracy.
Miejsc pracy na razie nie przybywa, co nie uchodzi uwadze opozycji. Wiśniewski wierzy jednak, że jego strategia przyniesie w końcu spodziewane rezultaty: - Do tej pory umorzenia podatków stosowane były w stosunku do zakładów, które wymuszały je groźbą zwolnień. Miasto stosowało umorzenia, a do zwolnień i tak dochodziło. Sztucznym utrzymywaniem przy życiu molochów do niczego nie dojdziemy. Jeśli mam rozmawiać o zwolnieniach podatkowych, to wolę rozmawiać z firmą, która dziś zatrudnia 100, a jutro ma szansę zatrudniać 130 osób.
Po poprzednim systemie odziedziczyliśmy przestarzały przemysł i słabo wykształconych bezrobotnych. Wysokie bezrobocie sprawia, że potencjał dochodowy jest osłabiony a jednocześnie tzw. wydatki sztywne (oświata, służba zdrowia itp.) są wysokie. To jest zamknięty krąg, z którego trudno się wyrwać.
Wiśniewski wierzy jednak, że wyrwać się można. Zinwentaryzowano grunty pod inwestycje. Od zakładów, które zalęgają miastu z podatkami, tytułem długu przejmowane są grunty. Mają posłużyć nowym inwestorom.
W mieście powstał fundusz poręczeń kredytowych, w najbliższym czasie ruszyć ma też fundusz pożyczkowy, przedsiębiorcom pomaga Centrum Biznesu.
Prezydent chciałby zmienić to, co stanowi największy mankament grudziądzkiego rynku pracy - niski poziom wykształcenia. W Grudziądzu już zagnieździła się Wyższa Szkoła Humanistyczno-Ekonomiczna, która pozwoli pielęgniarkom uzyskiwać licencjaty. Dwa kierunki politechniczne uruchomi Grudziądzka Szkoła Wyższa. Oddział zamiejscowy UMK kształcić będzie w Grudziądzu ekonomistów, a gdańskiej Politechniki - informatyków.
Sześć Toyot
Paradoksalnie nawet spore inwestycje nie ożywią miasta, jeśli grudziądzanie nie pomogą sobie sami. - Czterysta milionów euro, które zainwestowała w swoję fabrykę Toyota przyniosło około tysiąca miejsc pracy. Chcąc stworzyć 6 tysięcy miejsc pracy, trzeba byłoby zbudować 6 takich fabryk, 6 takich inwestycji, co w przypadku Grudziądza jest oczywiście mrzonką - mówi Andrzej Sadowski, analityk z centrum imienia Adama Smitha. - Bezrobocie może w mieście zmaleć, ale za sprawą małych, kilkuosobowych firm. Rzecz w tym, że przy obecnych kosztach pracy, nawet przy największych wysiłkach władze Grudziądza mogą zdziałać niewiele. Warto przypomnieć, że do 1998 roku bezrobocie w Polsce wynosiło mniej niż 10 procent, a tempo wzrostu gospodarczego było wyższe niż w mitycznej Irlandii. Jednym z głównych powodów obecnego zahamowania było narzucanie kolejnych regulacji w gospodarce.
Może spakować walizki?
Najbardziej operatywna część grudziądzkiej młodzieży wybiera wyjazd. Część znajduje pracę w Toruniu, Bydgoszczy lub w Warszawie, inni próbują układać sobie życie na Zachodzie.
Według Rafała Parola z Caritas takie rozwiązanie nie jest całkiem pozbawione sensu: - Gdy przyglądaliśmy się, jak funkcjonują Biura Aktywizacji Zawodowej w Paryżu, uświadomiłem sobie, jak poważnym problemem jest starzenie się społeczeństwa na Zachodzie. W najbliższych latach będą potrzebowali tysięcy ludzi, którzy chcieliby pracować przy opiece nad starcami, w gastronomii, usługach. Te lukę trzeba będzie zapełnić. Dlaczego nie przy pomocy bezrobotnych z Grudziądza? Jest tylko jedno "ale" - już dziś trzeba tych ludzi uczyć języków. Jeśli nie my, to te miejsca zajmą inni. Praca na Zachodzie to lepszy pomysł na życie niż obiady w stołówce Caritas.
Marzenna Drab, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy cieszy się, że kilku inwestorów już zadeklarowało chęć inwestycji w mieście. Na razie niewielkich, ale zawsze. Dla tych, którzy nie znajdą pracy, wespół z urzędami w Świeciu i w Chełmnie przygotowuje kontrakt w Wielkiej Brytanii. Kilkaset osób z rodzinami będzie mogło wyjechać do pracy w angielskich rzeźniach. Dyrektor Drab nie kryje, że nie namawia bezrobotnych, aby za wszelką cenę pozostali w Grudziądzu: - Jeśli stykam się z osobą zdesperowaną, bez rodzinnych zobowiązań, która chce za wszelką cenę wyjechać do Warszawy, nie odradzam takiego wyjścia.
W ubiegłym roku z kas grudziądzkiego urzędu na różnego rodzaju zasiłki wypłynęło ponad 50 milionów złotych. To więcej niż wypływa na całą oświatę i niewiele mniej niż wszystkie miejskie inwestycje.
Wyjazdy "za pracą" to również kapitał. Zarobione pieniądze prędzej czy później wracają do Polski. Ale czy do Grudziądza?
Dołek z liderem
- Zależy od tego, czy w Grudziądzu pojawi się nowy lider - mówi Krystyna Dowgiałło. - Dopiero, jeśli pojawi się ktoś, kto przełamie apatię i bierność, miasto ma szansę wyjść z dołka.
Czy takim liderem będzie Andrzej Wiśniewski? Najlepszym testem będą wskaźniki bezrobocia. Zajrzymy do nich za rok.
