W miniony weekend przeżyli swoje wielkie święto. Dziesięć lat temu zawitali na Pałuki, a ściślej do Drewna, gdzie stworzyli Rodzinny Ośrodek Wypoczynkowy LTL "Gąsawka". Początki były trudne. Budynki wymagały kapitalnego remontu. Do dziś kolekcjonują zdjęcia dokumentujące przeobrażanie się tego miejsca, dziś popularnie nazywanego Gąsawką. Nie było też łatwo, aby wtopić się w pałuckie środowisko. Byli obcy, "zagraniczni", inni. Ludzie zaczęli do nich przyjeżdżać z ciekawości, a później przekazywali z ust do ust: _- Jedź do Gąsawki. Ile tam staroci! Stare maszyny do szycia, telefony, kubki, lampy. Ba! Nawet buty! _Te ostatnie nie wszystkim się podobały obok talerza z frytkami. Ale na tym polegała właśnie ich inność. Nie przejmowali się. Byli i są sobą.
Baba z arką w tle
Gąsawka na kolejne, letnie sezony ma każdorazowo do zaoferowania coś nowego. Pojawił się Świat Bajek. Wcześniej była Arka Noego, Betlejem, Baba Jaga na miotle, Kabina Pokemon. A ostatnie pomysły to minigolf, Cztery Pory Roku i Zagroda Mirsza przeniesiona znad jeziora. Wygrywają wyobraźnią. Wystarczy powiedzieć komuś z innego regionu Polski, że na Pałukach kula się beczkę i zbiera pieniądze dla dzieci, to ludzie pukają się w czoło. A u nas ludzie ich za to polubili. Dowód? Wiejskie gospodynie domowe, które podczas tegorocznej "Kulajbeczki" wychodziły z domów, aby wrzucić grosik i pozdrowić Theo van Trijpa. A jakby tego było mało, pomagają też niepełnosprawnym. Ofiarowują wózki inwalidzkie, chodziki, łóżka. I potrafią się świetnie bawić.
Wady? Któż z nas ich nie ma. Ale jedno jest pewne: takich Holendrów jak oni nie znajdziemy chyba nigdzie w Polsce. A może i ich Ojczyźnie?
Z orłem na piersiach
Iwona Woźniak

Gąsawkę upodobali sobie również członkowie ekipy Jerzego Hoffmana. Wpadają tu na naleśniki podczas niemal każdego pobytu na Pałukach.
Kim bardziej się czują - Holendrami czy Polakami? - Jak myślę o czymś, to po polsku - przyznał Ludy, a Theo dodał: - Mój polski będzie lepszy. Obiecuję.