Wędkarzy można podzielić na tych, którzy jeżdżą na ryby, i na tych, którzy jeżdżą po ryby. Wśród tych pierwszych są tzw. karpiarze. W Polsce to 10 tys. osób. To styl życia. Subkultura w wędkarskim świecie, dla której ta ryba jest świętością. Mają nawet swój kodeks etyczny. Dekalog, w którym najważniejszym przykazaniem jest "złów i wypuść".
Karpiarzem nie jest ten, kto ma sprzęt warty grube tysiące. Ani ten, kto wyciągnie jedną czy dwie medalowe sztuki. Bo karpiarz przede wszystkim stawia się na równi ze swoim przeciwnikiem, szanuje go i po wygranej walce zwraca mu wolność. Dbając przy tym, by ryba w jak najlepszej kondycji wróciła do wody.
Czyta też: Rekordowy karp odzyskał wolność - WIDEO
Są inne od innych
Co niezwykłego jest w karpiach, że część wędkarzy zakochała się w nich bezgranicznie? - W środowisku naturalnym w Polsce nie rozmna-żają się samodzielnie. Cała populacja pochodzi z zarybienia przez PZW. Niestety, 80-90 procent jest wyłapywane i trafia na stoły. Wędkarze często łamią regulamin i zabierają więcej sztuk niż to dozwolone. A potem narzekają, że nic nie bierze. I między innymi dlatego my, karpiarze tak bardzo szanujemy te ryby - wyjaśnia Warmuz.
Karpiarz chciałby każdą wolną chwilę poświęcić rybom. Marzy, by choć dwie nocki w tygodniu spędzić nad wodą. Nie każda kobieta potrafi to zrozumieć. - Sporo jeżdżę po Polsce, spotykam się z ludźmi. Niestety, wielu z nich jest rozwodnikami. Myślę, że w niejednym przypadku przyczyniła się do tego ich wędkarska pasja - stwierdza pan Wojciech.
Jedna z głównych zasad: po złowieniu ryby i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia w jak najlepszej kondycji wypuść ją do wody. Dlatego karpiarze używają specjalnych mat, by nie kłaść okazów na trawie czy na piasku. - Mogłyby się wtedy poranić albo stracić łuskę. Stosujemy też specjalne preparaty odkażające i zabezpieczające rany po haczyku - zdradza pan Wojciech.
Tylko duże sztuki
- Nastawiamy się tylko na duże okazy. Średnio w ciągu roku udaje mi się złowić kilkanaście takich powyżej sześciu kilogramów. Ale dla mnie dopiero ryba powyżej 12 kilogramów jest warta pstryknięcia sobie z nią ładnego zdjęcia - dodaje wędkarz z Żagania. - Mimo to staramy się fotografować każdą sztukę i robimy swoje archiwum.
Bo nie ma dwóch takich samych karpi. - Poznajemy je po łuskach i nadajemy im imiona. Potem, gdy złowię rybę i mówię koledze, że miałem "Kaczora", to on już wie, o którą chodzi, bo na przykład dwa lata wcześniej złowił ją jako pierwszy, sfotografował i nadał jej imię - wyjaśnia pan Wojciech.
Na Gryżycach pływa "Murzyn". W 2007 r. ważył 17,5 kg. - W zeszłym roku jesienią złowił go kolega. Wtedy miał już prawie 20 kilogramów. Teraz wiemy, że gdy pojedziemy tam na wiosnę, przed tarłem może ważyć nawet 21 - szacuje Warmuz. Dodaje, że na tym łowisku mają "swojego" karpia, którego złowili już pięć razy. - Ja trzy, mój tata raz i kolega raz - wylicza. - I to właśnie jest takie piękne. Jadąc na ryby, zawsze zastanawiamy się, czy tym razem znów uda się go złowić.
Czy karpiarze na wigilię jedzą karpia? - Kiedyś kupiliśmy jednego i pływał u nas w wannie. Rano miałem go zabić, ale stwierdziłem, że nie dam rady - nie ukrywa pan Wojciech. - Od tamtej pory u nas na stole karp się nie pojawia. Mam taki zwyczaj, że co roku kupujemy jedną sztukę i w Wigilię wypuszczamy ją z żoną do jeziora.
Czytaj e-wydanie »