Jednym ze zwyczajów, praktykowanym na Kujawach i ziemi mogileńskiej do 1939 r., głównie we wsiach dworskich były wyzwoliny kosiarza, nazywane "frycowaniem". Obrzęd polegał na przyjęciu do grona kosiarzy, chłopaków, którzy koszenie zboża wykonywali po raz pierwszy. Odbywało się to przed świętem Nawiedzenia Matki Boskiej, po zakończeniu koszenia mieszanki, zawsze w sobotę. Znakiem do frycowania było długie kosisko, na którym powiewała jak chorągiew czerwona chustka. "Fryc", kosił zboże przed doświadczonymi kosiarzami, którzy oceniali, czy nie kosi za wysoko, czy pokos jest równy.
Wieczorem po pracy, wkładano frycowi koronę ze słomy na głowę, przyczepiano długi spływający od karku do nóg, słomiany ogon i prowadzono do dworu. W pochodzie prowadzili pod rękę fryca dwaj sędziowie, przed nimi skaczący na kosiskach niby na koniach, kozacy odstraszający słomianymi batami, dzieci. Za frycem marszałek, z godnością niosąc przewieszony przez ramię słomiany bat, czyli "prawo". Dalej postępowała reszta kosiarzy, głośno dzwoniąc uderzeniami o kosy. Po poczęstunku przez właściciela folwarku, rozpoczynano tańce, które jednak nie trwały zbyt długo, bo, orszak przenosił się do karczmy, gdzie odbywał się sąd nad frycem.
Na środku izby leżała brona, na niej pęk słomy, przykryty derką, na której kozacy kładli fryca. Leżąc odpowiadał na pytania, dotyczące kosy i narzędzi używanych do utrzymania jej sprawności. Za każdą pomyłkę, fryc był ukarany przez marszałka "prawem". Po egzaminie marszałek, sędziowie, przypominali powinności wobec dworu i społeczności wiejskiej, po czym ogłaszali o wyzwoleniu na kosiarza. Przez cały czas, kozacy nie wpuszczali do karczmy żadnej kobiety ani obcych. Po udanej próbie młody fryc musiał wykupić się garncem wódki i zaczynała się zabawa, w której mógł brać udział jako przyjęty do grona ludzi dojrzałych.
Szkoda, że ten zachowujący swą udramatyzowaną formę zwyczaj, upadł na skutek przemian na wsi oraz mechanizacji.